Doszła do mnie wiadomość, że 14 października 2021 zmarł Antoni Smuszkiewicz, profesor polonistyki z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Był znawcą literatury, który nie tylko nie wstydził się zajmowania fantastyką, ale uważał ją za fascynujący teren badawczy. Sławę przyniosła mu „Zaczarowana gra”, czyli kompendium historii polskiej fantastyki. To właśnie Antoni odkrył przed nami autorów i dzieła, poprzedzające nas na rodzimej arenie dziejów, opisał je, a także wycenił, oddzielając ziarna od plew. Trudno przecenić rolę, jaką spełnił przy budowaniu świadomości, czym jest gatunek SF, świadomości nie tylko czytelników i fanów, ale przede wszystkim twórców tej odmiany literackiej.
Był blisko związany z miesięcznikiem „Fantastyka”, kiedy tam pracowałem, czyli w ostatniej dekadzie XX wieku. Doradca i życzliwy obserwator, brał udział w naszych dyskusjach i panelach, pokazywał się na konwentach. Traktował nas trochę jak swoich wychowanków, do niego uciekaliśmy się, gdy mieliśmy wątpliwości merytoryczne bądź brakowało nam wiedzy. Dla mnie był mentorem, wysyłałem mu swoje nowe książki, a on odwzajemniał się własnymi. Za każdą dziękował widokówką z obrazem namalowanym przez kalekich artystów: ustami, nogami itp. Popierał w ten sposób ludzi, którym żyje się bardzo trudno.
Dobry człowiek, łagodny, dobrze się wyrażał o mojej twórczości. Czułem że stoimy po tej samej stronie, w tej samej linii stawiających czoła zagrożeniom cywilizacyjnym. Był konserwatystą, ale nie zapiekłym, do każdej sprawy miał otwarte podejście; gdy raz w Lublinie na wyjazdowym seminarium studenci zaczęli popalać coś słodkawego, zdawał się tego nie zauważać. Kiedy na tymże seminarium podczas wystąpień plenarnych zaatakowaliśmy z Parowskim pozycje starych krytyków (Andrzej Zgorzelski), zarzucając im brak aktualnej wiedzy o przedmiocie, uśmiechał się tylko pod nosem. Byliśmy w zmowie, on i my: należeliśmy do grona wtajemniczonych, wiedzieliśmy więcej, zdawaliśmy sobie sprawę z przełomu jakościowego, który w latach 80. nastąpił w polskiej fantastyce.
Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w Warszawie, w knajpie opodal Dworca Centralnego. Dzięki kontaktom w Narodowym Centrum Kultury udało się zorganizować trochę pieniędzy na papierową Encyklopedię Fantastyki. Antoni przyjechał rozmawiać, podpisał jakieś umowy i miał montować zespół. Nic z tego w końcu nie wyszło, bo łaska włodarzy na pstrym koniu jeździ. Ale wtedy byliśmy pełni nadziei i dobrych myśli; odprowadzałem go na pociąg.
Siedzieliśmy przy piwie i nagle Antoni odezwał się: – Słuchaj, o co chodziło z tym Snergiem?
Zabrzmiało to tak, jakby kwestia ta nurtowała go od dłuższego czasu, jakby rozmyślał nad nią i nie mógł znaleźć racjonalnego wytłumaczenia dla tego, co się stało.
– No, popełnił samobójstwo. Zmarnował się.
– Tak, ale dlaczego?
Tłumaczyłem mu jak umiałem, ale podstawowe fakty przecież znał. Zastanawiała go niedocieczona tajemnica, że człowiek z własnej woli rezygnuje z życia, bo mu się odwidziało. Było to całkowicie sprzeczne z jego podejściem chrześcijanina i wiarą w Boga. Po prostu nie dało się tego wytłumaczyć w kręgu jego wartości.
– No tak, no tak – mamrotał – a jednak szkoda.
Cóż, teraz Antoni wie lepiej od nas, jak to było ze Snergiem. Może nawet spotkali się w zaświatach, bo skoro było możliwe spotkanie Chrystusa z Piłatem u Bułhakowa, to kto wie… Może Antoni dobrze natarł Snergowi uszu za jego zapalczywość, ale raczej nie, to nie był ktoś uwielbiający targać winowajców za uszy.
Będzie go nam bardzo brakowało. Właściwie już brakuje.