Będący debiutem scenarzysty Terry’ego Hayesa „Pielgrzym” zasłużenie zażywa światowej sławy. Uznana za bestseller w wielu krajach prawie 800-stronicowa powieść ma wszelkie walory thrillera i na pewno zostanie sfilmowana. Niezależnie od tego jest świetną powieścią o cywilizacji doby obecnej.
Zgodnie ze specyfiką gatunku nie brak w „Pielgrzymie” morderstw, pościgów, akcji agentów itp., lecz przede wszystkim jest to powieść o zbieraniu danych w dzisiejszych czasach. Służą temu rozbudowane systemy, jak osławiony Echelon, podsłuchujący rozmowy komórkowe z orbity, elektroniczne kartoteki i przeszukujące je komputery, ale nic nie zastąpi agenta działającego na terenie obcego państwa i prowadzącego własne śledztwo. Ten agent u Hayesa ma tyle nazwisk, że sam już nie wie, jak się nazywa i kim naprawdę jest. Stawka jego ostatniego zadania jest największa z możliwych: dotyczy całej Ziemi i całej cywilizacji zachodniej, która sama o tym nie wiedząc znalazła się nad przepaścią, jak się to ładnie określa.
Jest też „Pielgrzym” powieścią o samotności tego agenta, i w Turcji, gdzie zawiodły go ścieżki śledztwa, i w życiu – nie ma domu, rodziny, nikt na niego nie czeka, gdyby zginął, nikt nie uroni po nim łzy. Samotny jak pies jest też ten, którego ściga, arabski superterrorysta realizujący z obsesyjną dokładnością i nadludzką sprawnością plan zemsty za śmierć swego ojca. I jedna, i druga rola wymaga wieloletnich przygotowań: i agent więc, i terrorysta od lat zacierają za sobą ślady i starają się nie zostawiać nowych, bo wszystko może okazać się zabójcze w dzisiejszym świecie.
„Pielgrzym” to zatem trzy w jednym: Bildungsroman o tym, jak rodzi się taki terrorysta, z dokładnym opisaniem dramatów i kolei jego życia. To historia morderstwa pewnego miliardera rezydującego na zachodnim wybrzeżu Turcji. To wreszcie pościg agenta za kimś, kto nie ma nazwiska, twarzy, profilu psychicznego; wiadomo o nim tyle, ile mówią efekty jego działalności. Wszystko to autor relacjonuje szczegółowo, nie pomija niczego, pokazując przerażająco prostą drogę (co nie znaczy, że łatwą) do zdruzgotania Ameryki. Dzięki ujawnieniu przez Hayesa droga ta wydaje się zamknięta, chociaż pewności nie ma. Niewątpliwie na jej miejsce zostaną otwarte inne drogi, gdyż pomysłowość ludzi zła nie ma granic.
Imponująca jest wiedza Hayesa o świecie, łącznie z tak egzotycznymi miejscami jak Turcja, Afganistan czy Arabia Saudyjska. Zwłaszcza opisy imperium Saudów budzą wstrząsające wrażenie; jeżeli prawdą jest to co pokazuje Hayes, jest to najbardziej totalitarny kraj świata, przy którym ZSRR przypomina jeno nędzną namiastkę. Terrorysta z „Pielgrzyma” chce zniszczyć władzę domu Saudów, ale bezpośrednio tego uczynić się nie da – postanawia zatem uderzyć w ich dalekiego a potężnego sojusznika, czyli USA. To jest główna wolta dzieła: Ameryce ma dostać rykoszetem przy okazji wypełniania głównego zadania, ale dostać tak, by nie podniosła się z kolan, a razem z nią upadnie cały dotychczasowy ład światowy. W tym sensie powieść Hayesa traktuje o najważniejszych kwestiach cywilizacji doby obecnej, widząc dzisiejszy świat jako lepszy od jutrzejszego chaosu, do tego stopnia, że warto go bronić nawet za cenę własnego życia.
Powieść otwiera motto z „Prostej sztuki zbrodni” Chandlera: Tymi podłymi ulicami kroczyć musi człowiek, który sam w sobie nie jest ani podły, ani zbrukany, ani też zlękniony. Bez żadnych wątpliwości bohater „Pielgrzyma” jest bohaterem chandlerowskim, dzisiejszym wcieleniem Philipa Marlowe’a. Będąc jego uwspółcześnioną wersją z drugiej strony stanowi jakby lustrzane odbicie ściganego. Ta sama ideowość, ten sam fanatyzm, kompetencje i bezwzględność, tylko inaczej skierowane. Do swego wroga nie czuje nienawiści, ale coraz większy szacunek i momentami nawet podziw. Gdy go pokona po bardzo ryzykownym i mało wiarygodnym finale, wykaże odruch litości: pozwoli mu popełnić samobójstwo, by oszczędzić mu upokorzeń.
Powiedziałem, że „Pielgrzym” to debiut, choć facet, który go napisał, wcale debiutantem nie jest. Był scenarzystą takich filmów jak „Godzina zemsty”, „Z piekła rodem” czy „Granice wytrzymałości”, a także współscenarzystą „Mad Maxa 2”. Pisząc powieść o naszym świecie i jego paskudnym przekomplikowaniu, przepastnych różnicach interesów i technice, która wszystko może – wskazuje, do jakich palpitacji prowadzi ten konglomerat. Wyłączenie w jednej chwili naszej cywilizacji jest prawdopodobną konsekwencją owego spiętrzenia konfliktów i broniących różnych racji grup. W cieniu tego wszystkiego żyjemy my, maluczcy, nieświadomi nawet, co się kłębi nad naszymi głowami i kto gra naszym losem.