Rozmaicie plącze się nić życia. Dobrze zarabiający młody biznesmen podczas krótkiego wypadu do Indii – jak wiadomo, tylko tam można dobrze wypocząć – poznaje miejscową dziewczynę, muzułmankę, i traci dla niej głowę. Zrywa z dotychczasową nałożnicą, z którą zadawał się bez miłości, a z muzułmanką planuje ślub.
Autor zapewnia, że sam przeżył coś podobnego i ja mu wierzę. Zdumiewa tylko gotowość porywczego acz lekkomyślnego młodzieńca do wywrócenia całego życia do góry nogami w imię tak mglistych perspektyw. Przeprowadzić się do Indii? – czemu nie. Przejść na islam? – jak najbardziej. Wielkie ofiary, a szczęście pisane na wodzie. I rzeczywiście: ojciec izoluje muzułmankę od giaura, wydaje ją błyskawicznie za porządnego wyznawcę proroka i tak plany biorą w łeb. Irytuje naiwność bohatera, denerwuje idealizacja Indii, kraju wypełnionego po brzegi nędzą, ludźmi i wonią nawozu. Trudno mi wyobrazić sobie wielkie uduchowienie w takim anturażu.
Bohater jednak wkroczył już na nową ścieżkę i nic go z niej nie zawróci. Zapisuje się na medytacje buddyjskie, które pozwalają mu wejrzeć w siebie i zrozumieć, że jego przeznaczeniem jest literatura. Zupełnie jak u Niziurskiego: kiedy ci wizja przejścia na islam obrzydła, literatury rozwiń skrzydła. Odtąd będzie pisał swą pierwszą powieść, tę właśnie, którą trzymamy w ręku.
„Otwórz oczy” jest więc powieścią o klęsce, bo tak należy podsumować degradację dobrze prosperującego młodego człowieka. Nawet gdyby udało mu się zostać literatem – a jego debiut żadnym rozbłyskiem na firmamencie nie jest – nie zarobi w ten sposób kokosów. Nie przyda też sobie znaczenia ni dostojeństwa pisząc książki w kraju, gdzie nikt niczego nie czyta. Egzaltacja z powodu radykalnego przestawienia zwrotnic własnego życia rychło ma szanse zamienić się w płacz i zgrzytanie zębów.
Nieudacznik, nieudacznik, jęczy ojciec pojmujący grozę tego, co się stało. Jaką ma odpowiedź marnotrawny syn? Oczywiście wiem, że trzeba za coś żyć. Ale trzeba też żyć dla czegoś.
I przy tym na razie zostańmy.