Szwedzki fizyk i kosmolog Max Tegmark nie tylko wierzy we wszechświaty równoległe, ale nawet wyróżnia wśród nich cztery kategorie. Do pierwszej i drugiej należą takie jak nasz Wszechświat, przy czym te z drugiego poziomu na zawsze pozostaną dla nas niedosiężne, ponieważ wskutek tzw. wiecznej inflacji oddalają się od nas szybciej niż światło. Do trzeciej Tegmark zaliczył wszechświaty z interpretacji teorii kwantowej Hugha Everetta III, a do czwartej wszelkie modele matematyczne, jakie tylko można sobie wystrugać. Ale zastrzega wyraźnie: „wszechświaty równoległe nie są teorią – są przewidywaniami wynikającymi z określonych teorii”.
Głównym jednak powodem napisania książki jest idea, że Wszechświat nie tylko działa według zasad matematyki, ale sam jest strukturą matematyczną. Autor dowodzi tego odwołując się do opinii innych naukowców, a także do filozofów, którzy niespodziewanie udzielają mu w tej mierze solidnego wsparcia. Choć Tegmark zapewnia, że jego pomysły są naukowe, ponieważ istnieją sposoby zweryfikowania ich, na razie nie przytacza żadnych danych obserwacyjnych, które by to potwierdzały.
W środowisku fizyków Tegmark uchodzi za enfant terrible: chętnie ima się spekulacji, przez co nieraz jego koncepcje bywają bliższe science fiction niż fizyki. Niechętnymi opiniami i przestrogami, że to mu zaszkodzi w karierze, nie przejmuje się w najmniejszym stopniu; uważa, że obowiązkiem naukowca jest zastanawiać się nad tym, jaki obraz świata wynika z teorii naukowych, i publikować te domysły, aby inni zastanawiali się również. Taka też jest ta książka, przełamana jakby na dwoje: po zrekapitulowaniu stanu wiedzy dostajemy porcję domysłów, koncepcji i wywodów, które są zarysowaniem pola możliwych rozwiązań różnych nabrzmiałych w fizyce kwestii, ale na pewno nie ich rozwiązaniem.
Za to książkę czyta się wspaniale. Tegmark ma dar opowiadania, a ponieważ przytacza wiele epizodów ze swej naukowej kariery, opisuje wielu fizyków, z którymi przyszło mu pracować, jego książka jest żywa i wciągająca.