Dzień 841, wtorek 28 czerwca 2022

Świat się zrobił dosyć parszywy tego lata. Gorąc daje do wiwatu, jak wstajemy rano, na liczniku za oknem już jest ponad 30 stopni, ale potem słońce chowa się za blok i okrąża nas z drugiej strony. Do południa mamy jako tako, kuchnia i sypialnia są po stronie północnej, a póki trzyma się chłód po nocy, to i w dużym pokoju można coś zrobić. Po dwunastej pozostaje zaciągnięcie zasłon i zamknięcie drzwi na balkon. Trzeba czekać do zachodu słońca, żeby znowu odzyskać pomieszczenie. Dominika kupiła sobie schładzacz do komputera, jest to owalna rama na sztorc, która generuje chłodniejszy wiatr i nielicho wyje; nie wątpię, że per saldo wypuszcza przy tym więcej ciepła niż to warte.

Do gorąca dochodzi inflacja 14-procentowa, człowiek idzie tu i tam i już się nie dziwi cenom, bo stare się pozapominało. Mięso, chleb, owoce kupować trzeba, bo z jedzenia nie da się zrezygnować; ostatnio w górę ruszyły i piwa, które kiedyś brałem w promocji po 2 złote (paradoks: w Warszawie miałem taniej niż na prowincji). Teraz ceny ocierają się o 3 złote, a niektóre gatunki śmiało tę granicę minęły. Beksa niemieckiego kupowałem dawniej w Kauflandu po 3,50, teraz po 3,99 (najbardziej wkurwiające są te dziewiątki), a pić trzeba, w ostatnie dni wychylałem nie mniej niż po 4 flaszki i kompletnie nie czułem alkoholu. Sam alkohol w piwie osłabł zresztą gremialnie, piwa są 5-procentowe lub trochę mocniejsze, 6-procentowe spotyka się rzadko. Mnie to nie przeszkadza, pijakom pewnie też nie, najwyżej łykną więcej. Martwi mnie jednak tendencja: wszystko wokół marnieje jak dotknięte jakimś trądem.

Wojna na Ukrainie trwa w najlepsze, orkowie mordują z zapałem, a w internecie pojawiają się opinie, że Putin może wygrać tę konfrontację. To by oznaczało świat jeszcze bardziej gówniany; my rzecz jasna mielibyśmy tyle szczęścia, co Ukraińcy teraz – stanęlibyśmy orkom na drodze. Kto by się bił z entuzjazmem za ten kraj – oto jest pytanie.

Także i covid jakby otrząsnął się z odrętwienia i przypomniał sobie o własnych powinnościach. W zeszłym tygodniu przeczytałem, że notuje się 200 – 300 zakażeń na dobę, w tym 50 ponownych. Marło przeciętnie 7 osób, testy objęły 4754 osoby (chyba dziennie?). Pandemia ma wrócić w całej okazałości jesienią, zaleca się czwarte dawki przypominające, wraca pomysł na kwarantanny, na ulicy, rzadko bo rzadko, ale pojawiły się maseczki (w ten gorąc!) Także i małpia ospa jakoś tam się rozprzestrzenia po Europie, czytam oto, że wirus ten zmutował już 50 razy i jest na najlepszej drodze do wytworzenia zjadliwych szczepów, które nas wykończą. 

Gorąc, wojna, inflacja, wirusy – czterech jeźdźców apokalipsy. Niech mi kto powie, że nie.

W ostatnim tygodniu wyjeżdżaliśmy na konwent u VoYTaSSa. Odbywał się w tym roku w Waplewie, gdzie gościliśmy już pono 30 lat temu. Nic mi się nie zachowało w pamięci. Owszem, była tam wtedy jednostka wojskowa, teraz jest ośrodek wypoczynkowy AMW (chyba Agencji Mienia Wojskowego?), jest tak samo piękne jezioro… Zwykle jak człek chodzi po starych trasach, coś mu świta: tu byłem, tum leżał po pijaku, a tu wcześniej doprowadzałem się do godnego pożałowania stanu. Nad jeziorem trafiła się krzta optymizmu: łąbędzica wiodła młode, całe 7 sztuk, a kaczka nawet 8 niezwykle aktywnych kaczątek. Tak liczne mioty by znaczyły, że młodych nie wygarnęły drapieżniki i że wszystko to wyrośnie na nowe kaczki i łabędzie. Na pomostach obowiązkowo relaksujące się grubasy z przyrządami do męczenia ryb, wyciągali jakieś płotki, które z obrzydzeniem odrzucali.

W księgarni opowiedziałem VoYTaSSowi o moich osiągnięciach w pozbywaniu się książek. – Marucha – powiedział – tu na ladzie jest dwie i pól tony książek. Sam to wniosłem i sam wyniosę. – Jakiś brak entuzjazmu przebijał w jego wypowiedzi.

Wracałem z poczuciem niesmaku, żeśmy się postarzeli tak znacznie, niektórzy zaciągnęli nawet niebieską wartę, mówiąc górnolotnie, nic z tego wszystkiego nie wynikło i robimy to co robimy z przyzwyczajenia, z poczucia, że tak wypada, skoro robiło się to dotąd. Ale spotkanie o nauce i naukowcach u Lema miałem dobre; jak przyjemnie mówi się do ludzi, którzy w lot chwytają, bo znają temat, czytali Lema i coś tam jeszcze zachowało się im w szlejach.

A zaraz po powrocie postanowiłem odwiedzić pana Leszka. Starszy pan już od paru lat nie jeździ na te konwenty, dawniej wsiadał do nas, teraz VoYTaSS obiecywał mu transport z lodówką – nie, nie to, co myślicie, po prostu jedno z lekarstw musi przebywać w ochłodzeniu. Pan Leszek odmówił. Kupiłem sobie dwa piwa zimne, on nalał sobie żubrówki i gadaliśmy niespiesznie o tym i owym, a głównie o zdrowiu naszym. Ja o nadciśnieniu, pan Lech o szmerach, które odczuwa trzustce, ale wyglądał nieźle, poszliśmy nawet do piwnicy i przynieśliśmy starodawny kufer, który był mu do czegoś potrzebny. Dwa razy odpoczywaliśmy, choć w kufrze niczego nie było oprócz powietrza. Pomyślałem, jak Lechu będzie forsował te schody, kiedy chodzić mu się będzie gorzej, ale nic nie powiedziałem, na zmartwienia zawsze jest czas.

A jutro wyprawa do Myślenic. W ten upał, zwany także gorącem. Trzeba wyekspediować jeszcze trochę książek, jeszcze trochę papierów i zabrać się za regały. A nie jest tak, że mam to gdzie przewozić. W związku z tym, że potrzeba miejsca, czyściłem tu trochę pokój komputerowy. Wyrzucałem m.in. wycinki: o, głód, mówiłem, o, przeludnienie, o, ginące gatunki. Teraz w gazetach nie piszą takich rzeczy, bo nakłady spadły, redakcje tną objętości, a jak nie ma gdzie drukować, kawałki o cywilizacji pierwsze poszły pod nóż. Nowych wycinków już nie zrobię, wiem to dobrze, już nie zdążę o tylu sprawach napisać, zresztą nie ma gdzie, a i nie ma po co, bo to całe pisanie jakby miotanie grochem o ścianę mi przypomina. Po co zresztą pisać, jak wszystko widać gołym okiem. I quis leget haec – kto to będzie czytał? Wszystko to jasne, zrozumiałe – a jednak przykro.    

1 komentarz

  1. Jednak pewnie niemało osób czyta, ale nie komentuje z wymienionych przez Pana przyczyn. Ludzie czują, że utracili sprawczość, wpływ na rzeczywistość. Władcy świata zaprojektowali już przyszłość niczym z „Wiecznej wojny” Haldemana i żadne wybory nic tu nie zmienią.
    Nie zgodzę się z tezą, że nie warto było „robić w fantastyce”. Warto było. NF ukształtowała wiele osób wychowujących się w latach dziewięćdziesiątych. Obecnych programistów, inżynierów, menadżerów projektujących sensy życia dla mas. Teraz fantastyka jest wszędzie, jest tak powszechna, że aż niezauważalna. Przenika filmy i gry wypełniające morze nolensum, o którym wspomina Dukaj. Tak, to tylko papka dla przeżuwaczy, ale bez waszej pracy byłaby znacznie gorszej jakości. Pozdrawiam, stały czytelnik.

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books