Dostałem ze dwa tygodnie temu powiadomienie o 40 rocznicy powstania „Fantastyki” i uroczystościach odpustowych, jakie temu mają towarzyszyć. Potem nadeszło mailem jakby ponaglenie, ale w tonie zimnej informacji i bez wymieniania mojego nazwiska. Ktoś zadbał o to, by nie pojawiło się ani razu w tych materiałach. Rzecz jasna nie zamierzam nigdzie jechać ani tam świecić oczami, bo co mnie z tymi ludźmi łączy? Piszą: „Zaczynaliśmy tworzyć Fantastykę w trakcie wojny światów”. Nic w tym zdaniu nie jest prawdą, zwłaszcza zaś to, że oni „zaczynali”.
Jeszcze później dotarło zawiadomienie o odsłanianiu tablicy pamiątkowej ku czci Adama Hollanka na murze jakiejś kamienicy, co miało być częścią obchodów rocznicowych. Nie ulega wątpliwości, że był Hollanek dobrze zasłużony w pracy dla reżimu komunistycznego. Wspomagał go dziennikarsko jak umiał najlepiej. Akurat znalazłem w papierach myślenickich artykuł dowodzący, że był czołowym żydożercą krakowskim w okresie marca 1968 i nie obcinał się specjalnie, gdzie mieszka prawda. Jego potężne ego przejawiało się jak u tych chłopców z dzisiejszej „Fantastyki”: pismo to ja, założyłem, redagowałem, prowadziłem ku świetności wbrew różnym mędrkom z redakcji, którzy sypali piach w tryby. A Hollanek po prostu został zrzucony na spadochronie, bo naczelny musiał być partyjny, no i dawne zasługi nagrodziło się przy okazji. Spacerując kiedyś po Cmentarzu Powązkowskim stanąłem w pewnej chwili jak wryty: oto na wieku krypty znajdującej się w eksponowanym miejscu odznaczały się jak byk czarne wielkie litery ADAM HOLLANEK POETA. Ha, szkoda że nie wieszcz. Wszystko, jak widać, można kupić, a on dbał o publicity, choć literatem był miernym. Więc jeśli dzisiejsi redaktorzy kultywują cześć dla takiego człowieka, to drugi raz mnie z nimi nie po drodze i nic na to nie poradzę.
Nasza Berenika zaś w tydzień objechała do Kalifornii i z powrotem. Najpierw 12 godzin w samolocie – lot bezpośredni do Los Angeles, potem autokarem 6 godzin do San Francisco i stamtąd dopiero codzienne wycieczki do różnych ciekawych miejsc, czyli do Stanfordu, do Berkeley, do Google’a, do Silicon Valley. Odbieraliśmy ją na lotnisku, samolot przybył nawet przed czasem. Rzadsze powietrze czy co? Obawiałem się, że wróci oszołomiona tamtejszymi wspaniałościami i zaraz będzie chciała wracać tam studiować, ale nie. Nie spodobało się jej. Woli w Polsce. Dzięki Ci Boże, ja co prawda odejdę niedługo drogą wszystkich ludzi (jak to ujmował bodaj Hłasko), ale matka zostałaby sama. Ale taka gówniana samotna starość na razie została od niej odsunięta. Teraz Berenika jedzie do Torunia na zwiedzanie galerii, a potem do Berlina, śmieszne podróże po tej Kalifornii.
A z nowinek najciekawsza ta o zrealizowaniu pomysłu Lema sprzed pół wieku o krawiectwie przyszłości, czyli natryskiwaniu odzieży na gołe ciało, które trzeba odziać.
Chodzi oczywiście o pokaz Coperni kolekcji Femme SS23. Na koniec prezentacji jedna z kreacji została wykonana na żywo na modelce (i to jakiej! Tę rolę powierzono topmodelce Belli Hadid). Nie mówimy jednak o uszyciu stroju w trakcie pokazu. Obcisła biała sukienka została naniesiona na nagie ciało Belli Hadid za pomocą narzędzi przypominających pistolety do malowania pod ciśnieniem.
Mikstura rozpylana przez pistolety zawierała mieszankę syntetycznych włókien i roztwór polimerowy, który parował w kontakcie z ciałem Belli Hadid, zapewniając jednak niezbędną bazę dla włókien. Po zaschnięciu gotowa sukienka, zapewne najbardziej obcisła na świecie, zyskała rozcięcie, by dało się w niej chodzić. Bella Hadid przemaszerowała przez halę, w której odbywał się pokaz Coperni, co widzowie nagrodzili euforycznymi brawami.
Technologia opracowana przez Torresa daje możliwość recyklingu stworzonego ubrania. Po „zdjęciu”, można je poddać obróbce, która zamieni je ponownie w miksturę gotową do użycia.
Coperni, marka stworzona przez dwóch Francuzów, Sébastiena Meyera i Arnauda Vaillanta, brzmi znajomo. Słusznie – obaj twórcy nawiązują w ten sposób do rewolucyjnego dorobku Mikołaja Kopernika. „Zawsze byliśmy zafascynowani innowacjami, eksplorowaniem świata cyfrowego, a także futuryzmem” – powiedział po pokazie Arnaud Vaillant w rozmowie z „Harper’s Bazaar Arabia”.
Pomijając brednie zawarte w tej notce, bo co ma Kopernik do krawiectwa, nawet awangardowego, uderza jedna rzecz: ani owi projektanci mody, ani piszący o nich amator nigdy nie słyszeli o Lemie, jego „Powrocie z gwiazd” ani o plaście z tej powieści, bo tak nazywało się owo działanie. Wtedy wydawało się to mrzonką i banialuką – dziś już nie.
O covidzie mam tym razem mniej do powiedzenia. Liczby zanotowane jeszcze w Myślenicach to 4 – 5 tys. zachorowań tygodniowo, ze dwie albo trzy dziesiątki zmarłych – czy postąpiło to do przodu od tamtego czasu? Nie wiem i nie chce mi się dowiadywać. W placówkach medycznych wszelako pełen alert, co się przejawia tym, że wszyscy posłusznie paradują w maskach, bo taki mają odgórny nakaz.
Niestety za parę lat znajdą się tacy którzy będą chcieli stawiać jakiś pomnik Urbanowi więc co się dziwić że taki pionek jak Hollanek się doczekał swojego. Ciekawe czy Jęczmyka też tak potraktowali jak Pana.