Dzień 78, czwartek 21 maja 2020

Koronawirus tak zezwyczajniał, że pisać się o nim nie chce. Na świecie zachorowało już 5 mln ludzi, z czego 320 tys. zmarło – a więc tak, jakby zdjąć z powierzchni Ziemi spore miasto. Ciekawie byłoby wejrzeć w strukturę tych zmarłych – wiekową, rasową, zdrowotną, dochodową. Nadreprezentacja jest chyba wśród pensjonariuszy domów starców; w Szwajcarii o w Szwecji połowa ofiar wirusa zmarła w domach opieki. Dziś czytam też, że w Europie nie przechorowaliśmy wirusa masowo, wskutek czego nie nabraliśmy odporności i druga, jesienna fala nas zmiecie. W Polsce liczba zarażonych dochodzi do 20 tys., z czego prawie tysiąc zmarło – liczby w marcu abstrakcyjne.


Dzień 64, czwartek 7 maja 2020

Wczoraj zmobilizowałem wszystkie siły i ruszyłem do PlusMinusa po książki. Dział prowadzi tam Marcin Kube i czasem coś do niego dla mnie przychodzi. Wsiadłem więc w 158, żeby zobaczyć przez szybę trochę życia. W autobusie jedzie po kilka osób, co całkowicie mi odpowiadało, wszyscy w maskach, ale starsze kobiety opuszczają je poniżej nosa. To już lepiej zdjąć całkiem. Lało; w trakcie suszy trafiłem taki dzień, że przemoczyłem tenisówki.


Dzień 59, sobota 2 maja 2020

Z zapowiadanego tygodnia ciągłych deszczów wykroiły się może dwa dni. Pokropiło raczej niż polało; eksperci i pogodynki, którzy w TV malowniczo zamartwiali się, że taka ogromna ilość wody nie zdąży wsiąknąć i spłynie bezużytecznie, mogli uspokoić skołatane nerwy. Ale i tak widać ogromną różnicę: trawa napiła się, drzewa też jakieś mniej osowiałe. W Zenonowie liście już nie szeleszczą pod butami jak wiechcie papieru, powietrze zrobiło się bardziej rześkie i w ogóle chce się przebywać na tzw. łonie natury. Wkopaliśmy z Bereniką kamień do ogniska, który toczyliśmy przez pewien czas z pół kilometra po drodze; teraz wzmocnił w najsłabszym miejscu ocembrowanie wokół paleniska. Ale nic nie podlewałem z wyjątkiem szczypiorku i najmniejszych drzewek: buczka od Tokarczuk i świerczka przeniesionego spod werandy, kiedy jeszcze nie było wiadomo, co to właściwie za roślinka.


Dzień 55, wtorek 28 kwietnia 2020

Opowiadanie SF, nie pamiętam czyje, nie pamiętam tytułu, ale scenerię jak najbardziej. Oto na zgliszczach czy też ruinach cywilizacji (czego będzie więcej?) dwie hordy miejskich niedobitków, dawnych księgowych i komorników, nastają na siebie zbrojnie. Biją się nie o teren ani nie o żywność; nawet nie o kobiety, bo tych na razie jest pod dostatkiem. Jedna z hord ma własnego dentystę, druga chce go przejąć. Znamienne, że ten dentysta nie prowadzi własnego gabinetu, tylko jest czyjąś własnością; nie umiał się urządzić? Opowiadanie kończy się bodaj sceną, jak ów szarpiząb z podręcznym kuferkiem opuszcza dotychczasowych chlebodawców i przechodzi do zwycięskiej konkurencji.


Dzień 53, niedziela 26 kwietnia 2020

Dzieje się tak jak rzekłem: w kwietniu, z miesięcznym wyprzedzeniem, rozpoczęło się u nas australijskie lato. Palą się bagna nad Biebrzą w tamtejszym parku narodowym. Oczywiście w dawniejszych czasach bagna były raczej niepalne, jednak w XXI wieku to się zmieniło. Poziom wody opadł, tu i tam bagna wyschły, trzciny suche jak pieprz, przyjemnie rzucić zapałkę i patrzyć, jak się wszystko hajcuje. Jedni mówią o sześciu, inni o 10 tysiącach hektarów trawionych ogniem. Ptaki, które teraz w tych trzcinach mają teraz okres lęgowy, razem z potomstwem idą równo pod nóż. Kogoś, kto te trzciny czy trawy podpalił, trzeba by bez sądu zastrzelić za zbrodnię przeciw ludzkości i w następnych latach niechybnie będzie do tego dochodziło.


Dzień 45, sobota 18 kwietnia 2020

Ruszyliśmy się dziś samochodem do Zenonowa. Po drodze postój w sklepie, który przemianował się z Tesco na jakieś HDM. To nasz podstawowy sklep gdy siedzimy w Zenonowie, wszystkie sprzedawczynie i kasjerki nas tu znają. Teraz personel w maskach, my z Dominiką też. W samochodzie jedziemy wszyscy z odkrytymi twarzami, ja mam bandanę na szyi, Dominika z Bereniką po masce na podorędziu. No i rękawiczki. Kasjerka mniej wystraszona niż ostatnio, już patrzy spokojniej, nie widać tego popłochu, jakby pytała: – Czy to ty mnie zarazisz na śmierć? Maski dały wszystkim większe poczucie bezpieczeństwa i aczkolwiek niewygodnie się je nosi, trzeba było je wprowadzić od samego początku jak w Korei. Ale wiem czemu nie wprowadzili: myśleli, że wirus po dwóch tygodniach ustąpi sam z siebie, a po drugie nie mieli armat, czyli właśnie masek.