Oto jeden z ostatnich, jeśli nie ostatni tom z serii Biblioteka Narodowa, wydawanej przez dożywające ostatnich swych chwil Ossolineum. Nawet w metryczce wydawniczej stoi jak byk: Ossolineum w likwidacji. To kolejny po PIW-ie taki przypadek, że dobra, zasłużona oficyna z dorobkiem znika z mapy wyrokiem trendów ekonomicznych i społecznych (upadek czytelnictwa, czyli analfabetyzm). De facto jest to jednak wyrok wydany przez nieruchawe i bezmyślne państwo, w którym na wszystko znajdują się pieniądze, tylko nie na to co trzeba. Co się teraz stanie z dorobkiem Ossolineum, tymi setkami książek solidnie opracowanych pod względem redaktorskim, opatrzonych porządnymi wstępami? Pewnie zostanie rozproszony albo wyląduje w koszu, czyli zostanie zmarnowany. Po co nam kultura, po co ludzie światli, których horyzonty i zasób słownictwa sięgają poza kiełbasę, kapustę, chleb, muzę i ochlaj.
Z czytelniczego punktu widzenia tom 258 poświęcony grozie u Wellsa akurat budzi najmniej satysfakcjonujące odczucia. W grozie klasycznie rozumianej Wells nie był bardzo mocny, nigdy nie była u niego celem samym w sobie, jak u Poego czy Lovecrafta. Pomimo to książki Wellsa zawierały tyle grozy „podskórnej”, że aż się przelewało. Powiedziałbym nawet, że lepszy od nowel Wellsa jest wstęp znawcy jego twórczości Juliusza Palczewskiego, poświęcony nowelistyce autora „Wojny światów”.
Krótko charakteryzując owe cztery nowele dałoby się rzec: orchidea atakuje, gwiazda przelatuje, ćma się ukazuje, apokalipsa się realizuje. Palczewski za najlepszą pod względem artystycznym uważa nowelę ostatnią, „Sen o Armagedonie”; moim zdaniem najlepsza jest jednak „Gwiazda” – o tytułowym ciele kosmicznym, które wjeżdża w nasz Układ Słoneczny, zbliża się do Słońca, mija je i odlatuje. Wells koncentruje się na skutkach psychologicznych, na nieziemskich widokach itp., a pomija całkowicie skutki grawitacyjne. Taki obiekt kompletnie zdemolowałby porządek w Układzie, plątając orbity, wyrzucając planety w kosmos i ruszając Słońce z posad niby jakiś Kopernik. Raczej by z tego powstał nowy układ podwójny niż zachował się stary pojedynczy. Wells kompletnie tego nie wziął pod uwagę, chociaż wiedza o grawitacji i ruchach ciał była za jego czasów znana – świadczy to o pobieżności jego edukacji astronomicznej.
W „Ćmie” ciekawie została przedstawiona socjologia środowiska naukowego, zawiść pomiędzy naukowcami o pierwszeństwo odkrycia pewnego gatunku owada nocnego. Znając wszelako występy Stefana Niesiołowskiego, też entomoga, zaczynam podejrzewać, że jest to środowisko specjalnie skażone pod tym względem, choć o innych ekscesach entomologów nie słyszałem. Szkoda, że Niesiołowskiemu nie ukazało się widmo owej ćmy, które by go prześladowało po nocach – może by przybastował z kompromitowaniem się w Sejmie i poza nim. No a ostatnie na liście, choć otwierające tom „Kwitnienie dziwnej orchidei” to już kompletna ramotka: roślina rzuca się człowiekowi do gardła, usiłując go o śmierć przyprawić. Coś a la minitryfid Wyndhama, tylko raczej komiczny niż diaboliczny.
Ze scenami z „Gwiazdy” warto zapoznać się dokładniej, bo już w nadchodzącej jesieni przypadnie nam towarzystwo wielkiej komety, która od miesięcy pracowicie zmierza w naszą stronę. Czy wywoła równie niesamowity nastrój jak u Wellsa? Co zaś się tyczy ładunku grozy zawartej w tomiku, to o wiele znaczniejszą grozą napełnia mnie owo znikanie wydawnictw, walenie się ich dorobku w czarną dziurę, społeczeństwo zamieniające się stopniowo w czeredę pauprów duchowych – a zwłaszcza to, że nikt się tym nie przejmuje. Ha, zobaczymy jak długo.