Pojawił się na świecie nowy nurt w science fiction, nazwany quantum fiction. Z grubsza polega na tym, że zjawiska kwantowe, normalnie zachodzące w mikroświecie, przedostają się do świata makro, powodując niepokojące zaburzenia. W szczególności autorzy wykorzystują tu zjawisko wieloświata (wielości światów), pomiędzy którymi można się przemieszczać, acz najczęściej ze zgubnym skutkiem. Są to realności niby podobne do naszej, ale różniące się w istotnych szczegółach i kto tego na czas nie pojmie, ginie albo zostaje w nich na zawsze.
W powieści „Świat miniony” nieznanego bliżej Toma Sweterlitscha ludzkość opanowała technikę dalekich skoków w przestrzeni i w czasie. Podróże te nie odbywają się bezkarnie; jeden ze statków ściąga na Ziemię ostateczną zagładę zwaną Terminusem. Co gorsza Terminus przybliża się, a wizje ostatecznego końca, kiedy wielkie grupy ludzi usiłują się ratować i giną, udały się autorowi szczególnie. Napisane to jest z rzadką w gatunku science fiction sprawnością i intensywnością, perfidne a masowe morderstwa na Ziemi i w statkach kosmicznych mają niemal bezpośredni związek z wyprawami w Głęboką Przestrzeń i Głęboki Czas. Tak wielowymiarowej tragedii na serio dawno nie mieliśmy na naszym rynku lektur.
Śledztwo, jak działa Terminus i jak przeciąć nić łączącą go z ludzkością o tyle jest utrudnione, że w alternatywnych wieloświatach nie obowiązują jednowymiarowe ścieżki przyczynowo-skutkowe, trzeba się rozeznawać w plątaninie alternatyw. W niektórych wersjach zagłada już się rozpoczęła i nie jest to przygoda godna polecenia. Świetny jest opis miejsca w górskim lesie, gdzie rzeczywistość rozgałęzia się w sieć dróg wieloświata. Książkę odkłada się z ulgą i poczuciem wdzięczności, że rzeczywistość za oknem jest taka prostoduszna i normalna, a fizyka opisana w powieści nieprędko zajrzy nam w oczy. Chyba że przywołamy ją tu na własne życzenie.