Okazale wydana druga część „Historyjek dla ciekawskich dzieci” tych samych autorów (pierwsza nazywała się „Skąd się biorą dziury w serze?”) sprawia mniej zadowolenia niż poprzedniczka. W polskim wydaniu w obu tomach zamieniono niemieckie imiona na polskie – nie zawsze fortunnie. W jednym przypadku dało to efekt dziwaczny, jeśli nie komiczny. Oto niejaki Adaś, który przyjaźni się z Mehmetem, pasjonuje się wraz z nim wyścigami wielbłądów. Jak wiadomo wyścigi te w Polsce odbywają się w miarę często i cieszą się wielkim zainteresowaniem obywateli, którzy gremialnie obstawiają, kto wygra. Nawet w realiach niemieckich sprawia to kuriozalne wrażenie. Chyba poprawność polityczna zaszła tu za daleko, a co w zamierzeniu miało być wychowawcze, wypadło po prostu komicznie.
Tłumaczka ma problemy z rozróżnieniem Ziemi jako planety i ziemi jako gleby. Sformułowanie „jądro ziemi” kojarzy się raczej z agrykulturą, acz i tam brzmiałoby zagadkowo. W innym tekście nauczyciel z trójką uczniów budują igloo ubijając najpierw świeże zaspy, a potem drążąc jamę, która wszystkich wygodnie pomieści. Widać, że autor nie ma o tej pracy zielonego pojęcia; nie tylko sam nigdy nie budował igloo, ale nawet o tym porządnie nie czytał.
Na rysunku pokazującym przekrój młodego człowieka (przy okazji tłumaczenia mechanizmu czkawki) dodany komputerowo polski opis wprowadza w błąd. Jako tchawicę zaznaczono przełyk, jako przeponę w stanie wydechu – żołądek, a w stanie wdechu – bodaj wątrobę. Prawdziwa przepona leży odłogiem nie zauważona. Osoba, która tę pracę wykonała, stroniła jak mogła od atlasu anatomii, a nawet od uważnego obejrzenia oryginału. Tego, gdzie sama ma przeponę, nie wie zapewne do dziś dnia. Podobnie bałamutny jest opis przekroju planety Ziemi, gdzie zabrakło wskaźników, co jest co.
Sądząc po wieku bohaterów książki jest ona przeznaczona dla starszych przedszkolaków i uczniów młodszych klas podstawówki. Taki czytelnik wszystko przyjmie i we wszystko uwierzy, ale czy się z takich lapsusów czegoś nauczy? Po niektórych tekstach widać, że autorzy – tzw. humaniści – niespecjalnie rozumieją, o czym piszą, zwłaszcza gdy dotyczy ro zjawisk fizycznych. Po prostu przepisują własnymi słowami, co przeczytali w podręcznikach. Poziom książki ratują ilustracje Heike Vogel, równie dobre tu jak i w pierwszej części.