Wydawca reklamuje tę cienką książeczkę jako „jedyną autobiograficzną opowieść noblisty”. Są to wspomnienia bardzo wybiórcze, począwszy od lat 60. XX wieku, kiedy Mo Yana wyrzucono ze szkoły – ale doceniając walory edukacji wrócił i w końcu pozwolono mu zostać. Potem wojsko, gdzie podciągnął się w edukacji i z poręczenia armii został przyjęty na studia. Pierwsze próby literackie, debiut, pierwszy sukces, czyli powieść „Klan czerwonego sorga”, zaraz sfilmowana. Popularność w Chinach i za granicą. Wszystko to jest poczciwe, ugrzecznione, nie ma tu wielkich konfliktów, dramatycznych scen, nikt nie umiera gwałtowną śmiercią. Nie ma też wielkiej polityki – nawet w epizodzie o zwiedzaniu Pekinu nie wspomina się o niej ani słowem.
Czytelnik otrzymuje natomiast obraz chińskiego self-made-mana, i to podwójny. Mo Yan w telegraficznym skrócie pokonuje drogę od właściwie półanalfabety do laureata literackiej Nagrody Nobla; jego kolega szkolny zaś to biznesmen, przemytnik, zajmujący się handlem na dużą skalę. Obaj pną się w strukturze chińskiego społeczeństwa od samego dołu. Obaj w pierwszej dekadzie XXI wieku są już luminarzami, każdy w swojej dziedzinie.
Chiny z tej książki to kraj bez większych konfliktów i problemów, momentami może i biedny, ale nikt tu nie głoduje, nikt nie narzeka, nie wraca do upiorów przeszłości. Pod światłym kierownictwem partii komunistycznej kraj błyskawicznie się rozwija, najbardziej operatywne jednostki szybko dorabiają się fortun. Gdyby nie pozostała twórczość Mo Yana, można by pomyśleć, że autor specjalizuje się w hagiografii albo i w lakiernictwie.
Jednocześnie jest to proza nieźle napisana, skoncentrowana na życiu zwykłych ludzi. Obraz prowincji chińskiej z czasów, gdy przejazd samochodu był wydarzeniem, szkoła i nauczyciele, wojsko chińskie przyjazne dla społeczeństwa i własnych żołnierzy, wszystko uładzone, ugłaskane, pobieżne, dobroduszne. Aż za bardzo.