Ilekroć trzeba zastanowić się nad jakąś powieścią Dicka, tyle razy odwołuję się do „Bożych inwazji” Sutina, tej Biblii badaczy i czytelników szaleńca z Kalifornii. Sutin wycenia „Świat Jonesa” na 4 w skali dziesięciostopniowej i chyba tym razem za nisko. Nie idzie o to, że jest to powieść genialna, bo nie jest, ale na 5 albo i 6 w zupełności zasługuje.
Więcej nie dałbym dlatego, że jest to powieść niewykorzystanych możliwości. Prawda, sporo tu pomysłów, które w takiej czy innej formie powtórzą się w całej Dickowej twórczości, ale skoro autor zafundował taki natłok, to sprawność wykorzystania ich jest niska. Ale taki był Dick: gdy mu podczas pisania coś nowego przyszło do głowy, to koncentrował się na tym, zauroczony, a starą koncepcję zarzucał. „Świat Jonesa” był dopiero trzecią jego powieścią, po słynnej i mojej ulubionej „Słonecznej loterii” oraz „Kosmicznych marionetkach”. Napisana w 1954 roku, wydana w 1956, nosi podstawową cechę twórczości debiutanckiej albo bliskiej debiutu: autor ładuje do niej wszystko, czym dysponuje, bo zdaje mu się, że tak trzeba, a poza tym rozpiera go własne bogactwo i rad by jak najszybciej komuś nim zaimponować.
Konkretnie: mamy rok 2002 i świat po wojnie atomowej ze stosownym zrujnowaniem, pauperyzacją i mutantami, których za pieniądze pokazuje się na jarmarkach. Trwa odbudowa; w Ameryce panuje totalitaryzm, nazwany relatywizmem, który jednak nie ma nic wspólnego z teorią względności, tylko neguje wszelkie idee, których nie można udowodnić. Zauważmy, że jest to ideologia wewnętrznie sprzeczna, jako że i samego relatywizmu udowodnić się nie da, podobnie jak komunizmu, faszyzmu i wszelkich innych –izmów. Dlatego niezbędne są służby, które zaprowadzą relatywizm siłą i przypilnują, by był przestrzegany – opornych wysyła się na łono Abrahama lub do obozów pracy, czyli mówiąc swojsko do łagrów. Bohater powieści pracuje właśnie w powieściowej służbie bezpieczeństwa i zna te sprawy z autopsji, ale w opisaniu Dicka jest to zajęcie dla grzecznych dzieci, nie ma w nim nic demonicznego ani zbrodniczego, ot, zawód jak każdy inny.
Dalej idą Obcy, którzy chcą się na Ziemi osiedlać, ale lądują w stanie kompletnego wyczerpania fizycznego, nadto zaś są łatwopalni, więc nie dziwota, że ludność prostolinijnie organizuje im pogrzeby całopalne. W końcu okazuje się, że nie o Ziemię im chodzi, tylko o odcięcie ludzkości od kosmosu, co jest jawnym absurdem – Wszechświat jest za wielki, by go móc skutecznie ogrodzić, to nie pastwisko. No i pozostaje prekognicja, czyli przewidywanie przyszłości, czego przykładem tytułowy bohater, wiedzący na rok wcześniej co się stanie. „Przyszłość jest absolutnie niezmienna. Jest bardziej niezmienna, bardziej sztywna niż ta ściana. (…) Myślicie, że daje mi to jakąś swobodę? Nie oszukujcie się… im mniej wiecie o przyszłości, tym lepiej dla was. Możecie sobie pozwolić na miłe złudzenia. Możecie sądzić, że macie wolną wolę.”
Jones znajduje się poniekąd w położeniu Chrystusa: ma do wypełnienia misję, zna przyszłość, choć ograniczonym zakresie, wie też, czym to się skończy. Ale to Chrystus ułomny, pozbawiony boskości, wszechmocy i wsparcia z góry. Jones przede wszystkim nie zmartwychwstanie. Zdobędzie władzę, ale nie rząd dusz. To całkowicie pominięta przez Dicka analogia, choć wydaje się oczywista jak kufel piwa na stole.
Gdy więc zbadać sprawność wyzyskania poszczególnych pomysłów, to wszędzie dałoby się coś uzupełnić. Ale w czytaniu jest to znośne – akurat czytam coś napisanego w latach 50. po polsku i Dick w porównaniu z tym jest jak niebo i ziemia. Pewnie, że dziś wiemy więcej i o bezpiece, i o zwyrodnieniu systemów politycznych, i o rozpraszaniu demonstracji, i o walce z przeciwnikami politycznymi – ta przewaga nad Dickiem daje nam możliwość patrzenia na jego dzieło z góry. Nadal jednak nie wiemy niczego na temat prekognicji czy istot z kosmosu i tu Dick dyktuje warunki. A gdy jeszcze dodać próby kolonizowania Wenus za pomocą skorygowanych genetycznie i zmniejszonych ludzi oraz kłopoty bohatera z żoną, będzie „Świat Jonesa” Dickiem w zapowiedzi, Dickiem w pigułce, która rozwinie się później w przeróżne „Ubiki”, „Transmigracje”, „Stygmaty” i „Człowieka z Wysokiego Zamku”.