W komedii Michała Bałuckiego „Klub kawalerów” kilku panów zaklina się, że nie będą się zadawali z płcią przeciwną. Takoż i w debiutanckiej oraz uznanej za skandalizującą, szkodliwą, pornograficzną etc. powieści Stefana Kisielewskiego „Sprzysiężenie”. Trzech młodych, dobrze odżywionych, zdrowych na ciele i umyśle jegomościów umawia się, że natura nie będzie im regulować popędu, tylko wzniosą się wyżej, ku Parnasowi i obłokom, na same wyżyny ducha. Dziś byśmy powiedzieli: głupie, nie? – ale wtedy, w epoce innego wychowania, innego podejścia do spraw damsko-męskich przekroczenie przez młodzieńca (i pewnie przez pannę) Rubikonu erotycznego to było zagadnienie.
Nie zadawać się z płcią przeciwną – ale właściwie czemu? Może ze strachu przed żywiołem kobiecości, który próbuje usidlić oraz ujarzmić mężczyznę, czym prędzej obsadzić go w roli ojca dzieci i dostarczyciela finansów – a tu chciałoby się jeszcze podokazywać bez gorsetu przedwczesnych obowiązków. Odrzucenie kobiet ma złe skutki; może skutkować stoczeniem się w pederastię, jak to się zdarza jednemu z bohaterów „Sprzysiężenia”, a może też uczynić życie pustym i poplątanym, w którym rozeznać się trudno.
Myślę, że na tę dziwną powieść wpłynęły okoliczności jej powstania. Autor pisał w dużej mierze o sobie, relacjonował własne doświadczenia erotyczne (mocno spóźnione – sugerowali koledzy) i alkoholiczne (przedwczesne i zaawansowane). Pisał tę powieść w ciemną noc okupacji, gdy wszystko wydawało się stracone, na ulicach Warszawy szalał terror, rozbrzmiewały strzały, walili się na ziemię rozstrzelani ludzie – a Kisielewski pisał, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie. Bo i była – dla niego, a i poniekąd dla nas.
Nie czytając wcześniej „Sprzysiężenia”, nie wiedząc o odsądzaniu Kisiela od czci i wiary – widzę anachroniczność tej prozy, pełnej opisów i analiz, pozbawionej za to dialogów. Powieść worek, mawiał o niej autor. Tak się dziś nie pisze. Ale trudno nie być pod wrażeniem pokazanej rzetelnie, za świeżej pamięci, przedwojennej Warszawy, jej atmosfery, owych sielskich czasów zrujnowanych przez żołdactwo Hitlera. Dobrze zostały oddane nastroje różnych ludzi, gdy już wojna wydaje się pewna. Dyskusja w redakcji gazety, gdzie pracuje bohater, wydaje się odbiciem innej, która odbyła się realnie, aczkolwiek Kisiel nie oddał jej dramatu i wszystkich wypowiedzi. Opis kampanii wrześniowej, wszechobecnego chaosu, mordęgi ludzkiej i końskiej, maszynowego zabijania i rozpaczy podbitych, którzy w jednej chwili zostali wyrwani z marzeń i przeniesieni z XIX wieku w środek XX – należy do najlepszych w polskiej literaturze. Miano za złe Kisielewskiemu, że pisząc prawdę kala własne gniazdo; zarzuty takie zdają mi się szczytem głuptactwa. Jeśli ponieśliśmy klęskę, największą w historii, to o tym cicho sza, żeby nie paskudzić ducha narodowego defetyzmem. Bardzo mi się spodobało, że Kisielewski takie postawienie sprawy miał gdzieś; może żywił nadzieję, że ktoś wyciągnie z tamtej katastrofy wnioski, choć zdaje mi się, że to wymaganie zbyt wygórowane.
Wielkim stylistą ani konstruktorem fabuł Kisielewski nigdy nie był, i to od samego początku, jak pokazuje przykład „Sprzysiężenia”. Ale ceni się u niego chęć wypowiedzenia świata po swojemu, bez zważania na koniunkturalizmy i zakazy cenzury. Na owe czasy była to powieść bezwstydna, ekshibicjonistyczna, bulwersująca formą i treścią. Czy była oczyszczająca? Jeśli tak, to tylko dla autora; współcześni buchnęli raz i drugi oburzeniem (nie wszyscy) i na tym z grubsza zainteresowanie powieścią się skończyło. A dziś przynależy ona jeno do historii literatury polskiej.