Literatura ekonomiczna nie należy do moich codziennych lektur, ale na książkę Dariusza Filara zwróciłem uwagę kilku powodów. Po pierwsze podarował mi ją sam autor. Po drugie ekonomią żyje każdy zjadacz chleba, czy o tym wie, czy nie. Po trzecie „Między zieloną wyspą a dryfującą krą” jest chyba przeznaczona dla prostych ludzi, ponieważ nie znalazłem w niej hermetycznego narzecza, jakim czasem posługują się ekonomiści, a rozważania Filara dotyczą spraw, którymi żyjemy bądź żyliśmy jeszcze niedawno. Przede wszystkim jest to książka potężnie przejaśniająca czytelnikowi w głowie, nawet jeśli przyjąć (niesłusznie), że na ekonomii, tak jak na piłce nożnej, zna się każdy.
Dariusz Filar spokojnie, posługując się danymi liczbowymi i korzystając ze swej olbrzymiej wiedzy, analizuje zjawiska ekonomiczne zachodzące na terenie naszego kraju w ciągu ostatnich lat. Często sięga dalej w historię, aby unaocznić, skąd pewne procesy wynikły i jakie decyzje na nie wpłynęły. W 14 rozdziałach, z których każdy poświęcony został innemu zagadnieniu, zajmuje się m.in. polskim złotym, frankowiczami, przystąpieniem Polski do strefy euro, bankami, aferami Amber Gold i SKOK, wreszcie polską biedą. Za każdym razem jego rozważania są rzeczowe, a sądy trzeźwe i należycie uargumentowane.
Tytułowe zielona wyspa i dryfująca kra to jakby oznaczenie biegunów, między którymi znajduje się gospodarka polska. Zielona wyspa to zużyty już i obrzydzony przez polityków symbol polskiej prosperity: na tle słabo rozwijających się albo wręcz dołujących gospodarek europejskich Polska wypada całkiem dobrze. Jeśli oznaczyć na czerwono gospodarki „chore”, a na zielono te, które zdrowo rosną, to w pewnej chwili byliśmy na tle Europy taką osamotnioną zieloną plamą. Z kolei dryfująca kra to symbol bliskiej katastrofy: od razu wyobrażamy sobie niedźwiedzia polarnego, któremu ostatek lodu topnieje pod łapami i nieuchronnie czeka go kąpiel w oceanie. Filar opowiada się za opinią, że sytuujemy się znacznie bliżej zielonej wyspy, nawet jeśli już nią samodzielnie nie jesteśmy.
Ze szczególnym zainteresowaniem przeczytałem rozdziały o polskiej biedzie (tu autor uważa, że pomoc jest u nas źle dystrybuowana i nie trafia do najbardziej potrzebujących), o długu publicznym (skąd się wziął, jak go sprytnie księgowano i dlaczego wystąpił zamach na OFE), o tym, że banki wcale nie są oddane w pacht zagranicy, choć tak się powszechnie uważa, a także o polskich firmach, które niby rosną, ale wciąż ich wkład w PKB jest na poziomie niezadowalającym. Ma też Filar dobre zdanie o naszej narodowej walucie i bodaj uważa, że zamienianie jej na euro byłoby w chwili obecnej nie na miejscu.
Jeszcze jedno: książka Filara napisana jest porządnym polskim językiem, zrozumiale i jasno. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro przypomnimy sobie, że autor ten zaznaczył się wcześniej na terenie literatury, najpierw fantastyczno-naukowej (ach, błędy młodości), a następnie głównego nurtu. Mało, nie powiedział w tej dziedzinie ostatniego słowa i w planach ma kolejne utwory. Ale też może rozległość jego zainteresowań wpłynęła na kształt „Zielonej wyspy”: to przecież książka o naszym życiu, tyle że oglądanym od innej, ekonomicznej strony.