W ostatnim czasie pojawiła się fala książek przyrodniczych, nie tylko o zwierzętach, które jako temat były modne i wcześniej. Bardziej o drzewach, o lesie, o zamieszkujących go stworzeniach. Do grupy tej należy „Sekretny dziennik lasu” dwojga autorów, ale w tekście konsekwentnie obecny jest jeden. Przemysław Barszcz to leśnik, przyrodnik zafascynowany rodzimymi borami i lasami, zanurzający się w nie z upodobaniem i spostrzegający wiele zaskakujących zjawisk. Przygody Barszcza w leśnym gąszczu same w sobie są godne uwagi, jak praca podczas wycinania drzew, opisana nie gorzej niż u Stachury, albo wymknięcie się największemu kataklizmowi w dziejach leśnictwa polskiego w Borach Tucholskich w lecie 2017 roku.
Jako znawca i miłośnik lasu Barszcz odbiera go inaczej niż zbieracz borówek czy grzybiarz. Najbardziej oryginalne wydało mi się porównanie lasu do Facebooka: każde zwierzę należy tu przymusowo do wspólnoty i po śladach, jakie zostawia, może zostać zidentyfikowane. Każde też uczestniczy w sieci zapachowej, „tworząc niepowtarzalny profil użytkownika lasu”. Las według Barszcza jest przeciwieństwem irrealnej cyberprzestrzeni i de facto „formą najdoskonalszą”. Nawet jeśli pobrzmiewa w tym egzaltacja, to uzasadniona. Teksy Barszcza są potoczyste i kompetentne, to nie wieści wyczytane u innych, ale wrażenia doznane na własnej skórze.
Pisze więc Barszcz o postrzeganiu lasu przez zwierzęta i wnioskuje, że dla każdego z nich las wygląda inaczej. „Gdyby głucha jak każdy wąż żmija narysowała las, prawdopodobnie nie domyślilibyśmy się, co rysunek przedstawia.” Wakacyjny pyton znad Wisły to kwestia uciekinierów, zwierząt w miastach (np. dzików) i gatunków inwazyjnych, niszczących rodzimą florę i faunę. Fascynujące są uwagi o odgłosach wydawanych przez ryby, a także przez rośliny, np. syk drzewa obgryzanego przez jelenia i głosy drzew sąsiednich, przejętych tym ostrzeżeniem. Las jako filtr i magazyn wody, w naszej nieciekawej hydrosytuacji, wobec regularnie nawiedzających Polskę susz, okazuje się jedynym ratunkiem. Więcej lasu!