W dobrym tonie jest dziś wieszać psy po cywilizacji człowieka, do czego zresztą daje ona setki powodów. Brian Cox, fizyk od cząstek, wybiera inną drogę. Książka „Człowiek i Wszechświat”, będąca rozwinięciem dokumentalnego serialu naukowego BBC, jest od początku do końca wielką apologią cywilizacji. „Cywilizację ludzką uważam za porażające zjawisko w skali całego kosmosu”, wyznaje Cox w przedmowie. Z uwag rozsianych po tekście można wnosić, że kto wie, czy nie jedyne.
Z pięciu części książki najciekawsza wydaje się ta zatytułowana „Czy jesteśmy sami?” Cox analizuje tu współczynniki ze słynnego wzoru Drake’a na liczbę cywilizacji w Galaktyce i bada paradoks, że powinno być ich mnóstwo, a nie widzimy żadnej. Dziś wiemy, że planety są w kosmosie normą i prawie każda gwiazda może mieć planety zdatne do wytworzenia życia. Ile ich wytwarza życie na poziomie ponadbakteryjnym, a ile życie inteligentne – pozostaje równie tajemnicze jak pół wieku temu. O ile więc współczynniki astrofizyczne równania Drake’a udało się ustalić względnie łatwo, o tyle biologiczne są nadal poza naszym zasięgiem.
Pozostałe części to właściwie standard: gdzie jesteśmy, jak powstaliśmy i co nas czeka. Tu nadspodziewanie wiele miejsca zajmuje sprawa ochrony przed uderzeniem wielkiego ciała kosmicznego, co wymazałoby cywilizację z powierzchni Ziemi. Musimy bronić tego rarytasu w skali kosmicznej, a choć trzeba na to mniej pieniędzy niż na pensję dla Wayne’a Rooneya (Cox jest Anglikiem), wciąż są trudności z ich zdobyciem.
Książka jest bardzo osobista, zawiera nie tylko refleksje na temat kwestii naukowych, ale i opisy przygód doznanych podczas kręcenia serialu, a także reminiscencje z przeszłych wydarzeń, np. z oblotu Księżyca przez Apolla 8 czy z walki o uratowanie załogi Apolla 13. Cox jest wielkim zwolennikiem astronautyki i fanatykiem nauki, a „Człowiek i Wszechświat” to list miłosny do ludzkości, jak sam wyznaje. Listy miłosne każdy pisze tak jak umie; ten przybrał formę eseju popularnonaukowego.