„Opowiadania kołymskie” Warłama Szałamowa uznawane są za szczytowe osiągnięcie literatury łagrowej: nie ma drugiego tak wyczerpującego i przejmującego świadectwa życia w zonach, za drutami, w arktycznych temperaturach, o głodzie i w warunkach wycieńczającej pracy. Kołyma zaś to miejsce zsyłek porównywalne chyba tylko z Księżycem – warunki do życia są tu dla człowieka zabójcze. Kto się dostał do kołymskich kopalni złota czy ołowiu, ten powoli mógł żegnać się z tym światem. Szałamow należał do wyjątków: przetrwał w kołymskich łagrach 18 lat, wrócił „na kontynent” i dożył 75 lat, dzięki czemu zdążył dać świadectwo prawdzie. Niewiele takich świadectw zostało – takiej rangi, tak poruszających, o takiej głębi artystycznej.
Z relacji Szałamowa wynika – a każde słowo ma tu pokrycie w faktach – że łagry były najcięższym doświadczeniem, jakie na tej ziemi człowiek może zafundować człowiekowi. 99 procent poddanych takiej próbie nie było w stanie przejść jej z wynikiem pozytywnym, tj. bez fizycznego i moralnego zeszmacenia się. Trudno nawet mieć o to do nich pretensje; źle jest dopiero wtedy, gdy z zeszmacenia ktoś czyni sobie sposób na życie. Ale do wykazania się podłością charakteru nie potrzeba łagru, bezlik takich przypadków napotykamy na co dzień. Łagier jedynie pewne rzeczy przyśpiesza i katalizuje.
Mówi się, że porównanie z dziełem Szałamowa wytrzymuje jedynie sam Sołżenicyn, autor monumentalnego „Archipelagu Gułag”. Wedle tej opinii Sołżenicyn miałby pełnić rolę raczej archiwisty, dokumentalisty, Szałamow zaś ubierać łagrowe tematy w artystyczną formę. Nie podejmuję się rozsądzić, czy to prawda, taki podział wydaje się dość sztuczny. Po pierwsze obaj są niezbędni literaturze jako autorzy dzieł z tego zakresu dla niej kanonicznych. Po drugie wytyczona w ten sposób granica między nimi jest płynna: Szałamow nieraz daje teksty o charakterze bardziej publicystycznym, jak np. rozprawy o ucieczkach z łagrów albo o łagrowych kobietach. Z kolei Sołżenicyn nie jest w „Archipelagu” tylko dokumentalistą, trafiają się tam opisy życia łagrowego nie gorsze niż w „Opowiadaniach kołymskich”.
Natomiast przy porównaniu łagrów stalinowskich z obozami hitlerowskimi trzeba postawić między nimi znak równości. Z małym zastrzeżeniem: hitlerowcy mordowali jawnie, nawet z pewną ostentacją, natomiast Sowieci tworzyli iluzję kary do odbycia. Rzecz jednak w tym, że gdy jedna kara dobiegała końca, zawczasu dokładano następną; długość wyroku w połączeniu z warunkami panującymi w łagrze dla wielu oznaczała śmierć. I stalinowcy, i hitlerowcy mordowali w majestacie prawa, za aprobatą władz dowolnego szczebla. Jedni i drudzy nad obozami umieszczali hasła gloryfikujące pracę, przy czym Niemcy byli bardziej lapidarni. „Arbeit macht frei” miało w łagrach swój odpowiednik w postaci rozwlekłego cytatu bodaj ze Stalina: „Praca to sprawa honoru i chwały, sprawa dzielności i bohaterstwa”.
„Opowiadania” były już u nas wydawane w 2010 roku. Przy powtórnej lekturze większą uwagę zwraca się na tło i postacie drugoplanowe. Więźniowie cierpią za przypisane im przez NKWD winy – ale zesłanie do łagru dotyczy ludzi po jednej i po drugiej stronie drutów. W łagrze więźniami są nie tylko ci, którzy dogorywają z głodu i mrozu oraz przeciążenia pracą. W łagrze siedzą także ich nadzorcy, władcy życia i śmierci tych obszarpańców. Prawda, wiedzie im się o wiele lepiej, ale trudno bytowanie na Kołymie uznać za sukces życiowy. Według Szałamowa (czy też bohatera będącego jego alter ego) gorsze od łagru jest tylko opuszczanie go. System jest obliczony na zatrzymanie więźnia dożywotnio, jeśli wypuszczać, to tylko na cmentarz. A już wydostanie się ze strefy Kołymy „na kontynent” dla kogoś nieprzygotowanego logistycznie i finansowo okazuje się wręcz nie do przeskoczenia.