Ćwierć wieku po opublikowaniu w Ameryce ukazuje się u nas obszerna, blisko 800-stronicowa monografia programu księżycowego Apollo. Wśród znawców zagadnienia, a także wśród astronautów, uchodzi ona za najbardziej kompetentny i udany opis drogi do lądowania ludzi na Księżycu. Chaikin, entuzjasta astronautyki, badacz i dokumentalista jej dziejów, starał się oddać wielkość dokonań z przełomu lat 60. i 70 XX wieku i to mu się w pełni udało. Powiódł się także drugi zamiar: uniknął natłoku informacji, dzięki czemu czytelnik nie staje się podczas lektury zagubiony ani znudzony. Krótko mówiąc Chaikin okazał się pisarzem godnym wielkości tematu, który w jego ujęciu zamienił się w opowieść bez mała mityczną.
Zgodnie z wymogami pracy historycznej, ale i poniekąd reportażowej, Chaikin zebrał olbrzymią ilość materiału. Zaczynając pracę w roku 1984 rozmawiał ze wszystkimi z 23 żyjących wtedy lunonautów, przekopał się przez nagrania z NASA, rozmawiał z kluczowymi postaciami z kierownictwa i kontroli lotu. Na pochwałę zasługują portrety ludzi; w ogóle „Człowiek na Księżycu” nie ma słabych stron i wydaje się zrozumiały nawet dla laika. Oczywiście autor opisał po kolei poszczególne loty, zaczynając od Apollo 8, który w grudniu 1968 okrążył dziesięciokrotnie Księżyc. Nie obyło się bez zrelacjonowania słynnego przemówienia prezydenta Kennedy’ego, który wskazał Ameryce Księżyc jako cel do zdobycia. Mamy także opis katastrofy Apollo 1, w której podczas ćwiczeń spalili się w kabinie Grissom, White i Chaffee. Misje statków Apollo, zrelacjonowane ze szczegółami, a jednak zwięźle, dają pojęcie o ogromie tego przedsięwzięcia skrojonego jakby na nadludzką miarę. Właściwie każdy z lotów księżycowych miał swoje problemy, jak Apollo 12, kiedy pioruny waliły w rakietę Saturn V podczas startu i nie wiadomo było, czy nie doszło do poważnej awarii. Zagrożony był system spadochronów – na wszelki wypadek astronautom nic nie powiedziano, wychodząc z przekonania, że rozstrojone nerwy i w locie, i przy lądowaniu by nie pomogły. Na szczęście spadochrony spisały się jak należy.
Ogromną zaletą dzieła Chaikina jest to, że nie ogranicza się do warstwy dokumentalnej, ale próbuje – po tylu latach – oceny i refleksji, czym był program Apollo i dlaczego tak szybko został zamknięty. Chaikin wskazuje na niebywałe tempo: ostatnia wyprawa zakończyła się w 48 miesięcy po pierwszej. Jak to możliwe, że najbardziej futurologiczne osiągnięcie człowieka tak szybko przeszło do historii, zapytuje. „Zupełnie jakby Kennedy wyrwał dekadę z XXI wieku i wcisnął ją w lata sześćdziesiąte. (…) W porządku narracji ery kosmicznej Apollo to rozdział, który wyraźnie nie jest na swoim miejscu”. W poszukiwaniu odpowiedniej metaforyki odwołuje się do kamieniołomów granitu w pobliżu Asuanu. Znaleziono tam 40-metrowy pęknięty obelisk, który został porzucony, częściowo zrośnięty z kamienną płytą na dnie doliny. Dlaczego porzucono program Apollo w okresie jego największych osiągnięć? Nikt nie pojmie tego absurdu. Były wszak gotowe dwie rakiety Saturn V, które z konieczności pozostały na Ziemi. Błędne decyzje, krótkowzroczność polityków oraz brak zainteresowania ze strony konsumpcyjnie nastawionego społeczeństwa wszystkiego wszak nie tłumaczą.
Chaikin jest bezlitosny wobec NASA, która jego zdaniem straciła właściwy kierunek: zamiast pozwolić Księżycowi stać się bramą w przyszłość, zrobiła zeń tylko krótki rozdział podboju kosmosu. Tym samym stracono szanse na „otwarcie większej historii, która nie ma końca”. A przecież, jak wskazuje w swojej przedmowie Tom Hanks, który zagrał dowódcę w filmie o katastrofie Apollo 13, lądowania na Księżycu były nie tylko wyczynem technicznym, ale i artystycznym. Dziś przetransportowanie 12 ludzi na Księżyc uznajemy za największe osiągnięcie XX wieku, a być może także całej historii ludzkości.
Pierwszym człowiekiem na Księżycu był Neil Armstrong; jako ostatni zszedł z niego Eugene Cernan w grudniu 1972 roku. Gdy się ogląda rozkład lądowań statków z programu Apollo, uderza fakt, że wszystkie nastąpiły dość blisko równika, na widocznej stronie Srebrnego Globu. A gdyby nie te odwołane, może z czasem lunonauci znaleźliby się na odwrotnej stronie? Może natrafiliby na jaskinie lawowe i dziś niektórzy z nas by w nich mieszkali?