Profesor ornitologii na Uniwersytecie Yale, Richard Prum, od dzieciństwa zwariował na punkcie ptaków. Także gdy skończył studia w tej dziedzinie, lubił zalec w gąszczu z lornetką i wypatrywać przedstawicieli jednego z 10 tysięcy gatunków wciąż obecnych na Ziemi. Niestraszne mu były błoto, insekty ni węże, których w tropikach było tyle samo, a może i więcej od ptactwa.
Prum oczywiście jest darwinistą, uznaje słuszność teorii doboru naturalnego, ale ma ją za niewystarczającą. Niezbędny jest jeszcze dobór płciowy, o którym również pisał Darwin, ale z czasem ta część jego koncepcji została zepchnięta na margines. Prum wydobywa ją na pierwszy plan i stwierdza na podstawie 40 lat zajmowania się ptakami, że równie istotny jest dobór indywidualny, a rytuały godowe ptaków nie służą tylko demonstrowaniu jurności czy zdrowia przez samce. Celem skomplikowanych tańców, stroszenia pstrokatego upierzenia, wznoszenia skomplikowanych budowli, jak u altanników, jest uwiedzenie samicy przy wykorzystaniu jej słabości do piękna. Kryterium piękna jest istotnym czynnikiem w doborze płciowym wśród ptaków.
W swoich przekonaniach naukowych Prum lokuje się poza głównym nurtem biologii ewolucyjnej, co nie znaczy, że nie ma racji. Czemu bowiem służą owe ozdobne pióra, kunsztowne trele i łopot wydawany skrzydłami? Zmniejszają one znacznie szanse stosujących je gatunków wobec drapieżników, muszą być więc prawie tak ważne jak samo życie. Prum przedstawia te kwestie w sposób erudycyjny, a zarazem niepokojący – jakże to, więc i wśród wróbli rozgrywają się dramaty miłosne? I wśród dzięciołów zdarzają się Hamleci i Ofelie? Nie do takiej wizji natury zdążyliśmy przywyknąć.
Prum przenosi następnie swoje rozważania na wyższe gatunki: małpy człekokształtne i ludzi. W tym ostatnim przypadku udział piękna w rytuałach godowych to rzecz zwyczajna. Bale, na których panny prezentują się kawalerom, serenady śpiewane pod balkonem, kulturowe ornamenty zalotów i ślubów nikogo nie dziwią. A wszystko to ma ewolucyjny początek wśród rozświergotanej hałastry na gałęzi.