Jak należało się spodziewać, odkrycie bozonu Higgsa zaowocowało falą piśmiennictwa na ten temat. Książka Carrolla, fizyka z Caltechu, jest w Polsce czwartą czy piątą pozycją, o której wiem. Każdy z autorów bierze się za temat nie oglądając się na pozostałych, wskutek czego powtórki są nieuniknione. Ale też dzięki temu uzyskujemy oświetlenie problemu z różnych stron, bo autorzy na co innego kładą nacisk.
Książkę Carrolla wyróżnia próba szerszego spojrzenia na fizykę po bozonie Higgsa: „W fizyce cząstek rozpoczyna się nowa epoka, w której jedne teorie legną w gruzach, a inne potwierdzą swoją słuszność”, powiada. Ma na myśli teorie z bozonami Higgsa (bo tych bozonów może być więcej), supersymetrię, technikolor, dodatkowe wymiary czy teorie ciemnej materii. Na razie sprawdza się model standardowy cząstek, dzielący je na cząstki materii i cząstki pośredniczące w oddziaływaniach. Higgs jest tu kategorią osobną, tworzy jakby „klasę dla siebie”, a dalsze badania ujawnią, jaka jego natura i przede wszystkim ile go jest. Z modelu standardowego nic nie wynika na temat ciemnej materii, a więc jest on niepełny.
„Cząstka na końcu Wszechświata” jest też „opowieścią o ludziach”, mocno zwraca uwagę na postaci uczonych, którzy przyczynili się do przełomu. Ostatecznie dokonał się podział na teoretyków i doświadczalników, nikt nie może brylować w obu tych dziedzinach (ostatnim, któremu to się udawało, był Fermi). Carroll podaje, że na wielkie odkrycie w fizyce cząstek czekano od lat 70. XX wieku. Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy samotny uczony dysponujący garścią dolarów i paroma studentami do pomocy mógł się porywać na wielkie odkrycia. Teraz wymaga to współpracy tysięcy uczonych i kosztującej krocie precyzyjnej maszynerii.
„Jeśli chodzi o zrozumienie architektury rzeczywistości, to najniżej wiszące owoce zostały już zerwane. Łatwą część tej pracy mamy więc za sobą”, sumuje Carroll.