Na zdjęciach z lat 20. ubiegłego wieku Antoni Słonimski ma pucułowatą twarz, wyraźną mimo młodego wieku łysinę i okrągłe bryle. Nigdy się nie uśmiecha. Ale w środku buzuje ambicja, by być duszą towarzystwa, imponować, śmieszyć, dominować. Dopiero z wiekiem te zewnętrzne cechy nabiorą dystynkcji, bo wewnętrzne pozostaną takie jak były.
Biografia Słonimskiego „Heretyk na ambonie” ukazuje jednego z najgłośniejszych polskich literatów XX wieku, który w długim życiu zaznał zmiennych kolei losu. Przed wojną należał do piątki skamandrytów, był na ustach wszystkich, świetnie zarabiał jako autor felietonów, sztuk teatralnych i skeczy kabaretowych. W wieku 44 lat doświadczył gwałtownego obrotu koła fortuny – wybuchła II wojna światowa. Ratując skórę jako Żyd dopuszczający się szyderstw z faszyzmu i Führera – znalazł się za granicą. Król życia, któremu świat mógł się wydawać wielką salą zabaw, został zdegradowany do bezpaństwowca, z trudem wiążącego koniec z końcem.
Joanna Kuciel-Frydryszak, wrocławska dziennikarka, zrekonstruowała solidnie drogę życiową Słonimskiego. Nie ma w tej biografii udziwnień ani sensacji, pretensji do odkrywania nieznanego oblicza bohatera. Zamierzona jak najskromniej, tym większy odnosi sukces: w zwięzłej, rzeczowej formie przedstawia kolejne epoki w życiu Słonimskiego. Gdyż po emigracji, na której, co tu dużo mówić, męczył się wyraźnie, następuje powrót do Polski. Jest sierpień 1951 roku, pełnia stalinizmu; wracając niemal mija się z opuszczającym kraj Miłoszem. Dwóch wybitnych intelektualistów podjęło w tym samym czasie dwie rozbieżne decyzje. „Miłosz wiedział doskonale, skąd wyjeżdża, Słonimski nie wiedział, dokąd wraca”, konkluduje autorka. Pierwszy trybut wobec komunistów to atak na Miłosza, czego Słonimski będzie się wstydził do końca życia. W ślad za nim idą inne: wiersze okolicznościowe ku czci Bieruta, popieranie socrealizmu, ataki na emigrację. Władza nie pozwala Słonimskiemu trzymać się na uboczu, jak to sobie chytrze zaplanował w Anglii. Za zaparcie się własnych przekonań i ideałów, także za głosy dezaprobaty („Cóż za szmata / Pod pozorami literata”, pisze Hemar) płaci zawałem serca.
Niewątpliwie powrót i jego konsekwencje to najważniejszy moment i życia Słonimskiego, i biografii o nim. Czy zachowanie to podyktował strach, jak chciał Miłosz, czy konformizm, było ono „jak wrzód na twarzy pięknej kobiety”, podsumował Adam Michnik, późniejszy sekretarz pana Antoniego. Przed dalszym brnięciem w bagno uratował Słonimskiego polski Październik 1956; od tego momentu zaczyna on odrabiać teren, aż stanie się ikoną polskiej opozycji. I będzie znowu na świeczniku, bo po to przecież wracał, jak wyzłośliwiali się na emigracji. Ale chyba swą działalnością opozycyjną odkupił winy z okresu bezpośrednio po powrocie.
Następną ciężką próbę miał Słonimski w roku 1968. Gdy go Gomułka piętnował odczytując publicznie fragment felietonu z 1924 roku: „Nie czuję się ani Polakiem, ani Żydem” – Słonimski napisał do niego list, w którym stało jak byk: „Jestem Polakiem, i to Polakiem dość maniakalnym”. Listu ostatecznie nie wysłał, a zarzut sprzed 50 lat (sic!) skwitował po swojemu: „Rozumiem, że Polak ma mieć jedną ojczyznę, ale dlaczego to ma być Egipt?” Jego status dysydenta już wtedy jest utrwalony, nawet za granicą. Co ciekawe, władza nie tylko go potępia. Na jubileusz 80-lecia został zaproszony na obiad przez ministra kultury Tejchmę, dostał bukiety róż od premiera i wicepremiera oraz kopertę z zawartością 30 tys. złotych. (Średnia krajowa w tym czasie obracała się koło 4 tys. zł.) Wyobraźmy sobie coś takiego dzisiaj.
Na książkę taką jak „Heretyk na ambonie” siłą rzeczy składa się także pewna liczba anegdot. Daremnie jednak szukałem tej o zwyczaju Słonimskich, by codziennie czytać do poduszki. Gdy wylądowali w pewnym hotelu w Paryżu, akurat nie mieli pod ręką żadnych książek ani gazet. Wobec tego przeczytali etykietki na lekarstwach i położyli się spać. Mała rzecz, a ileż mówi o naszym bohaterze, porządnie wytarmoszonym na huśtawce życia.