Cykl powieściowy „Diuna” stał się rodzinnym biznesem potomków Franka Herberta, a film „Diuna” również idzie w tym samym kierunku. Tanya Lapointe, która firmuje album „Sztuka i duch Diuny”, prywatnie żona reżysera, przy filmie pracowała jako „producentka wykonawcza”. Wcześniej wydała podobny album o „Blade Runnerze 2049”, również reżyserowanym przez Davida Villeneuve’a. Obydwa wprowadzają w warstwę wizyjną wielkiego widowiska, począwszy od szkiców projektowych po zdjęcia z gotowego dzieła.
Album o „Diunie” ukazuje ogrom prac wykonanych na potrzeby ekranizacji, od zaprojektowania wizji ogólnej, przez budynki, wnętrza, stroje bohaterów, pojazdy kosmiczne i planetarne, uzbrojenie – aż po monstrualne czerwie pustyni i dobór aktorów. Sam film stanowi połączenie zaawansowanej technologii przyszłości ze średniowieczną estetyką, każda planeta to odmienna kultura, co znalazło odbicie w scenografii. Monumentalizm tych projektów w połączeniu z dopracowaniem szczegółów dały w efekcie posępny świat, w którym nie każdemu chciałoby się mieszkać, ale pod względem estetycznym jednolity i atrakcyjny. Powieść „Diuna” z 1965 roku charakteryzuje się brakiem komputerów, co wtedy nikogo nie raziło i zostało przeniesione do ekranizacji z naszych czasów.
Ekipa przygotowująca scenografię i efekty, a także scenariusz, wiedziała, że pracuje na potrzeby więcej niż jednego filmu, bowiem reżyser podzielił bogatą powieść Herberta na dwie części. Filmując pierwszą zarysował plan Herbertowego uniwersum; część druga ma być już „prawdziwym” filmem i skorzysta z tych samych przygotowań. Warunkiem było sprostanie rygorom przychodów finansowych, co film z nawiązką spełnił.
Album ukazał się u nas niemal w połowie dystansu pomiędzy pokazami pierwszej części „Diuny” a zapowiadaną premierą części drugiej. Przypominając scenografię i bohaterów opowieści, nie pozwala widzom na osłabienie uwagi i pokazuje, co zobaczymy w „Diunie 2”. To podsycanie zainteresowania widowiskiem upodabnia album do kosztownego folderu reklamowego.