Lubię książki Piotra Zychowicza. Nerwowe, zaangażowane, rozliczeniowe – tak powinno się pisać o historii. Zwłaszcza o historii najnowszej naszego kraju, w którym historia ta została po wielokroć zafałszowana, tak że nie wiadomo, kto jest kto i co było co. Zychowicz ma dar oczyszczania złogów historii, przedstawiania rzetelnie faktów i wynikających z nich wniosków. Tak było w „Pakcie Ribbentrop – Beck” i tak jest w „Obłędzie ‘44”, wydanym rok temu, który doczekał się do tej pory ośmiu wznowień.
„Obłęd ‘44” jest w pewnym sensie kontynuacją „Paktu”, Zychowicz jakby mówił: skoro Polska nie chciała iść z Niemcami na Sowiety stalinowskie, więc zobaczmy, co z tego wynikło. Nieprawda, że „Obłęd” to książka o gehennie Powstania Warszawskiego; raczej o gehennie narodu polskiego, którego przywódcy wybrali źle, a konsekwencje spadły na ten naród właśnie. Zychowicz wskazuje, że Polska była największym przegranym II wojny światowej, straciliśmy połowę dawnego terytorium i 6 milionów ludzi, straciliśmy niepodległość na długie dekady, ducha polskości, a na ostatku honor, którym tak szermował Beck w słynnym przemówieniu. Konsekwencje przegranej w strasznym rozmiarze wojny odczuwamy do dziś.
Tak więc zanim Zychowicz przechodzi do Powstania, najpierw zajmuje się sytuacją Polski po wrześniu ’39. Politykę polską tego okresu widzi jako jedno pasmo błędów. Przede wszystkim nie należało walczyć z Niemcami, póki byli zaangażowani na wschodzie. Armia podziemna powinna zająć się tym, co było istotne z polskiego punktu widzenia: niszczeniem partyzantki sowieckiej i komunistycznej, a także UPA – być może wtedy nie doszłoby do tragedii wołyńskiej. Z Niemcami i Sowietami i tak byśmy nie wygrali.
Im bliżej Polski znajdowały się armie sowieckie, tym mniej istotne były zmagania z Niemcami. Dwaj wrogowie zamieniali się w jednego – po cóż więc było dobijać prawie już pokonanych Niemców, skoro wyrok nad nimi już zapadł. Zwłaszcza że nasze „dobijanie” było tylko drażnieniem wciąż silnego wroga. Zychowicz dziwi się, że Niemcy także w odbiorze społecznym uznawani byli za wrogów „prawdziwych”, zaś Sowieci traktowani niepoważnie, jak ktoś, z kim zawsze będzie się można dogadać przy wódce. Jak to się okazało złudne i niebezpieczne, pokazał rozwój wypadków.
W przekonujący sposób argumentuje Zychowicz, że prawdziwym nieszczęściem narodowym byli przywódcy, którymi dysponowaliśmy w tym kluczowym dla losów państwa okresie. Nieudolny Sikorski, chwiejny Bór-Komorowski, zaślepiony Mikołajczyk, prący do Powstania Okulicki, dowodzący de facto Powstaniem Chruściel – wszystko to byli amatorzy, nie zaś mężowie stanu. W dodatku przyszło im się zmierzyć z takimi arcymistrzami jak Churchill czy Stalin. Zychowicz opisuje powolną ewolucję postaw naszych przywódców, którzy z biegiem czasu pod ciśnieniem faktów zamienili się w spanikowane marionetki, nie mające wpływu na nic. Nakazując AK wspierać wchodzącą do Polski Armię Czerwoną dopuścili się kolaboracji z wrogiem, a w wielu przypadkach zdrady. Sądzę, że można mówić o demoralizacji tych elit, które straciły busolę polityczną i powiodły nawę państwową ku jeszcze większej katastrofie.
Powstanie Warszawskie było tylko kulminacyjnym epizodem tej tendencji, bohaterskim zrywem, ale tragicznym w skutkach: zrujnowana stolica, 200 tys. zabitych i wymordowanych warszawiaków. Cios w samo serce Polski. Było na rękę Stalinowi, który ani nie zamierzał dzielić się władzą nad Polską, ani nie przejmował się dodatkowymi setkami tysięcy zabitych Polaków. Z poduszczenia Stalina, dzięki Mikołajczykowi i przede wszystkim Okulickiemu, który prawdopodobnie był sowieckim agentem, Powstanie wybuchło mimo zakazu generała Sosnkowskiego i braku jakichkolwiek przesłanek na sukces. Było wydaniem ludu Warszawy na rzeź bez przejmowania się o ocalenie substancji narodu i inne tego typu detale. Było otwarciem drogi do sowietyzacji Polski. Już pierwszego dnia pękła bańka mydlana: piękni, ideowi, patriotyczni młodzi luzie poszli prawie bez broni na dobrze uzbrojonych Niemców i zostali wykoszeni przez karabiny maszynowe. Niestety, wojna nie jest bajką, w której można coś odmienić zaklęciami i chciejstwem.
Najbardziej bodaj tragiczne jest podnoszone przez Zychowicza przekonanie przywódców, że gdy Polacy pokażą swą dzielność, gotowość do poświęcania krwi własnej, Zachód wzruszy się i zmieni swą politykę wobec naszego kraju. Powstanie nie wzruszyło ani Zachodu, ani tym bardziej Wschodu. Obserwatorzy sceny politycznej co najwyżej rysowali sobie kółka na czole. Bohaterstwo okazane w z góry przegranej walce, przy takiej dysproporcji sił, jest przyjmowane jako szaleństwo. Najśmieszniejsze jest to, że ci, którzy do niego doprowadzili, stanęli w panteonie bohaterów narodowych. Obłęd opisany przez Zychowicza w pewnym sensie trwa do dziś.