Określenie „człowiek renesansu” w potocznym rozumieniu znaczyło dawniej, że ktoś ma szerokie horyzonty umysłowe i zainteresowania, a także wykazuje niepospolitą wiedzę na różne tematy. Natomiast w ujęciu angielskich autorów książki „Ludzie renesansu” ich bohaterowie po prostu żyją w tej epoce, choć o tym nie wiedzą, zajmują się swoją działalnością i nawet w głowie im nie postanie, że przyczyniają się do jakiegoś przełomu.
Ale czy zawsze ich dokonania są na miarę epoki? Książka zawiera 94 życiorysy, CV, jakbyśmy powiedzieli dziś. Są tu nazwiska głośne i wielkie – da Vinci, Kolumb, Tycjan, Michał Anioł i Rafael, Erazm z Rotterdamu – i są takie, o których mało kto słyszał. Antonio Rinaldeschi, hazardzista i bluźnierca, Pietro Aretino, pornograf, Catana – koniokrad, rabuś i herszt bandytów, Veronica Franco, kurtyzana wenecka… Zestawienie nazwisk wielkich twórców, kamieni milowych cywilizacji, z nazwiskami pospolitych łajdaków i rzezimieszków zakrawa na ironię albo folgowanie monstrualnej politycznej poprawności. Książka nosi podtytuł „Umysły, które kształtowały erę nowożytną”. Ale dajmy na to kurtyzana Franco, jeśli nawet coś kształtowała, to bynajmniej nie umysłem, podobnie jak zbój i zbrodniarz Catana czy korsarz Hajraddin Barbarossa. Gdy jedni więc trudzili się na przyszłą renomę renesansu, drudzy stanowili dla ich poczynań jeno tło socjologiczne.
Dla oszołomionego telewizją i grami czytelnika zestawienie na równych prawach wielkich i pospolitych może stwarzać wrażenie, że da Vinci był równie niezbędny dla renesansu co kobiety nieciężkich obyczajów, alfonsi i mordercy. To „nowoczesne myślenie” autorów, polegające na sprawiedliwszej niż dotąd parcelacji zasług idzie chyba za daleko. Z drugiej strony w ten sposób ukazuje się krajobraz społeczny tamtej epoki, w której zbrojne bandy, napadające na kupców i majętnych ludzi, były na porządku dziennym i stanowiły istotne zagrożenie. Kurtyzan w rodzaju Franco w samej Wenecji urzędowało około 20 tysięcy, za jeden pocałunek owa pani brała 5 skudów – tygodniowy zarobek robotnika, zaś za pełną obsługę dziesięć razy tyle. Największą ich zbrodnią był wygląd: miały zakaz noszenia kosztownych strojów i biżuterii, by nie zaćmić arystokratek i patrycjuszek. Inna rzecz, że nikt tego nie przestrzegał.
W zamierzeniu to pokaźne tomiszcze, pełne świetnych reprodukcji, ma być chyba zaprezentowaniem europejskości renesansu, choć oczywiście najwięcej tu nazwisk włoskich. Sporo pojawia się Hiszpanów, Holendrów, jest trochę Anglików i Niemców. Z Polski pojawia się sam jak palec Kopernik, z Czech Hus, z Węgier król Maciej Korwin, którego biblioteka liczyła 2,5 tys. tomów, podczas gdy król francuski mógł się chlubić jedynie marnym tysiącem. Jest Turek Mehmed II, sułtan imperium otomańskiego, zdobywca Konstantynopolu, są inni królowie i papieże, reformatorzy religijni i święci pańscy. Znalazło się, o dziwo, kilku naukowców, poza naszym Kopernikiem Giordano Bruno i astronom Tycho de Brahe, a także matematyk Piccolo Tartaglia, bliżej znany uczniom jako ten, który znalazł ogólne rozwiązanie równań trzeciego stopnia, przed nim uznanych za nie do ruszenia. Zabrakło natomiast np. Cardana i wielkiego Galileusza, którego przypisano do następnej epoki.
Tak więc autorzy ukazują renesans z góry i z dołu, poprzez postacie, które wytyczały intelektualne tory epoki i poprzez te, które tylko dodawały mu kolorytu. Bez pierwszych z pewnością nie byłoby przełomu, bez drugich by się znakomicie obeszło, bo każda epoka ma swoich maruderów, pieniaczy i wydrwigroszów, których z kadru wyeliminować się nie da. Trudno zachwycać się takim Heinrichem Kramerem, autora słynnego „Młota na czarownice”, którego rady dla inkwizytorów wyprawiły do nieba tysiące niewinnych kobiet. To także składało się na oblicze renesansu: tortury, zwłoki skwierczące na stosach, wszechobecny diabeł i jego wszeteczne poduszczenia.
Przy okazji niejako świadkujemy mechanizmom awansu społecznego: gdy kto pochodził z nizin społecznych, bardzo trudno było mu wybić się między możnych. Istotną grupą omawianą w dziele są kobiety owego czasu, w tym sawantki wykazujące zainteresowanie kwestiami naonczas zakazanymi dla płci odmiennej. Ponieważ wrota edukacji były przed nimi zatrzaśnięte, kształciły się same, ale i wtedy ich status w społeczeństwie był mocno podejrzany. Te, które zaczerpnęły z krynicy mądrości, uznawano za rozwiązłe; żyć z takim piętnem można było tylko samotnie. I to także był renesans, niestety.