„Las to kraina cudów”, powiada w swojej książce przyrodnik i pisarz Bohdan Dyakowski. Pierwsze wydanie ukazało się pod koniec XIX wieku, a do II wojny zanotowano sześć wznowień. Potem książka ukazała się tylko raz w 1947 roku, po czym popadła w zapomnienie. Niesłusznie; chowały się na niej pokolenia naukowców i artystów (wspomina o niej np. Czesław Miłosz), także zwykli ludzie czerpali z niej wiedzę o drzewach, zwierzętach i lesie. Niniejsze wydanie dowodzi, jaka to świetna i pożyteczna lektura.
Co się zmieniło w lesie od czasu, gdy Dyakowski po nim chodził i obserwując uważnie zbierał materiał do swych książek? Opisy i rozważania autora wciąż pozostają aktualne. Las i jego mieszkańcy nie zmienili się tak bardzo przez sto lat, co najwyżej niektórych gatunków ubyło, spadło także pogłowie poszczególnych zwierząt. Nigdy nie widziałem dropia, głuszca ani cietrzewia, ale i zając, dawniej pospolity, stał się obecnie rzadkością. Poznikały kuropatwy, plączą się jeszcze ostatnie bażanty, za to widuje się grupki saren. Spadła liczebność ptaków drapieżnych, jastrzębi, sów, a i zwykłych bocianów, Wróble, dawniej wszechobecne, stały się zoologicznym rarytasem. Jedynie sikorki i szpaki nic sobie nie robią z upływu czasu i dokazują jak dawniej.
Dyakowski zaczyna od pokazania lasu w zimie i na zimie też kończy. Prowadzi swą opowieść dwojako: tematami i zagadnieniami. W osobnych rozdziałach pisze o dzięciołach, lisach, dzikach, kukułkach, śpiewakach leśnych itp., a osobno o zagadnieniach: budowaniu gniazd, odlatywaniu na zimę, wychowywaniu potomstwa, szykowaniu się do zimy, strategiach na jej przetrwanie, rozsiewaniu się drzew, gospodarce leśnej, grzybobraniu, pożeraniu lasu przez szkodniki itp. Czasem miesza tematy: niespodziewanie w rozdziale o jagodach znajduje się spory ustęp o wężach, na które łatwo nadepnąć nieostrożnemu zbieraczowi.
Jest to wszystko napisane z imponującą wiedzą i znajomością lasu, na które może się zdobyć i które może docenić tylko ten, co sam jest z drzewami za pan brat. Ale widać też w pisaniu Dyakowskiego ów XIX wiek: gawęda toczy się niespiesznie, przeplatana fragmentami wierszy naszych największych poetów. Autor ma czas i wymaga tego samego od czytelnika. Kto pójdzie na tę współpracę, odbierze sowitą nagrodę w postaci zajmujących opowieści, co w lesie piszczy. Las ukaże mu się nie tylko jako zbiorowisko drzew, ale jako zjawisko, jako twór bardzo dobrze wyregulowany, w którym każdy element, od żubra do najdrobniejszego ptaszka, ma swoje miejsce.
Gdy autor dywaguje o rozlicznych pożytkach z lasu, można to traktować jako głos entuzjasty; gdy jednak rozważa zagadnienia gospodarki leśnej, ma do powiedzenia rzeczy, które i dziś uznajemy za słuszne. Człowiek musi ułożyć się z lasem, nie eksploatować go ponad miarę, a wtedy las odwdzięczy mu się tysiąckrotnie i w rozmaity sposób. W tym ujęciu Dyakowski przemawia jak współczesny ekolog o nowoczesnej świadomości: przyrodę trzeba chronić i to się opłaca w szerokim rozumieniu społecznym.
Ta prawie monografia lasu ozdobiona została zdjęciami Włodzimierza Puchalskiego (kto go jeszcze pamięta?). Dzięki Dyakowskiemu przypominamy sobie, że tego typu literatury nie musimy kupować za granicą, bo mieliśmy własną, i to na wysokim poziomie. Może warto sięgnąć po zapomnianych popularyzatorów, jak choćby Jan Żabiński, i przypomnieć ich dzieła? A na koniec jeszcze jedna sentencja Dyakowskiego: „Las żyje sam dla siebie i sam u siebie gospodaruje: sam użyźnia swą glebę, sam ją spulchnia, sam zasiewa, sam też zdobywa nowe miejsca dla swoich drzew”. Jednym słowem sam sobie dobrze radzi i wyśmienicie prosperuje, jeśli mu tylko nie przeszkadzać.