Od 26 lat Wojtek Sedeńko wydaje własne pismo SF, czyli „SFinksa”. Różne były jego koleje: raz bardziej przypominał fanzin, innym razem przebywał w kioskach jako pełnowymiarowe czasopismo w nakładzie 20 tys. egzemplarzy. Lubię „SFinksa” nie dlatego, że pisuję tam felietony, ale dlatego, że zawsze mogłem tam przeczytać ciekawy kawałek czy wywiad, podane bez tego zadęcia, które cechuje inny tzw. czołowy tytuł na rynku. Dużą atrakcją były dla mnie kolumny poświęcone książkom, które się szykują; dzięki temu wiedziałem, na co się nastawiać i kiedy.
W nowej edycji i numerze już 61 z kolei Wojtek skasował jednak tę rubrykę, argumentując, że wszystko to można znaleźć w internecie. Postawił na formułę publicystyczną. Mamy więc w nowym numerze jedno dość długie opowiadanie Sheckleya, wywiad z Kresem, felietony, parę artykułów krytycznych, niestety, bardzo różnej jakości. No i skrócone nowości / zapowiedzi wydawnicze także się uchowały. Do przeczytania w jedno popołudnie.
Pismo robi jeden człowiek: Wojtek Sedeńko. Wyznaje, że po zamknięciu „Czasu Fantastyki” brakowało mu pisma o takim profilu. No to postanowił je sobie zrobić. Swoją drogą co za czasy: ułożyć pismo czy wydać książkę to łatwizna (względna); znaleźć dla nich czytelników to dopiero szkopuł!
„SFinks” ma być chyba w zamierzeniu kwartalnikiem (następne wydanie w jesieni), liczy 135 stron, kosztuje 15 zł (dokładnie 14,99). Zachęcam do lektury.