Grupka autorów niemieckojęzycznych natrafiła na żyłę złota, pisząc książeczki dla dzieci o różnych rzeczach. Ta jest trzecia z kolei, a ukazały się już dwie następne, w tym „Skąd właściwie wiemy, jaki jest Bóg?” pewnej pani, która w Niemczech pełni posługę pastora. Rozstrzyga tam frapujące zagadnienia, np. czy Bóg lubi czekoladę, czy Jezus miał dwóch ojców i czy rybki po śmierci też idą do nieba. Tego ładunku teologii nie byłem już w stanie znieść i stąd konieczność powrotu do wcześniejszych tytułów.
Wśród polskich autorów książeczek i książek dla dzieci obowiązuje dewiza, że dla dzieci trzeba pisać tak jak dla dorosłych, tylko lepiej. Niemieccy autorzy chyba jej nie znają, a w każdym razie nie podzielają. Produkują zwykłe historyjki z życia, ot, ktoś tam coś zjadł, gdzieś poszedł albo wyjechał, kogoś lub coś przy okazji spotkał – fakty te stają się okazją do wygłoszenia sądu o jakimś zjawisku albo ujawnienia frapującego paradoksu z dziedziny przyrody. Ot, „Skąd się biorą dziury w serze?” czy „Dlaczego rekiny nie chodzą do dentysty?”, by pozostać przy tytułach dwóch poprzednich książeczek z tego cyklu.
Christian Dreller, który był ich współautorem, tym razem obrał inną drogę: zajął się mianowicie zwalczaniem ugruntowanych a zarazem fałszywych przekonań. „Niezwykle interesujące historyjki wyjaśniają i prostują najbardziej popularne stereotypy, obiegowe opinie i powszechne poglądy”, powiada wydawca. Tak jest w istocie: w 20 krótkich historyjkach autor rozstrzyga tak nabrzmiałe zagadnienia, jak to, czy Ziemia jest kulą, czy Mikołaje z czekolady przerabia się na zajączki wielkanocne, czy połknięta guma do żucia może się przykleić do żołądka, czy dżdżownice lubią deszcz, czy kosmos jest pusty itp. (Nota bene na wszystkie te pytania odpowiedź brzmi: nie.) Książeczka przeznaczona jest dla dzieci w wieku przedszkolnym, które wszystko łykną, ale dorośli czytający im te opowiadanka będą się nudzili jak mopsy.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego prace niemieckich autorów dla dzieci cieszą się u nas takim wzięciem. Chyba tylko z powodu wygodnictwa redaktorów, bo jestem pewien, że dowolny polski autor czy autorka w ramach produkcji antyimportowej napisaliby to i ciekawiej, i lepiej
Przy okazji, kto ciekawy: keczup oczywiście pochodzi z Chin.