Nowa powieść Sapkowskiego o wiedźminie, choć ukazuje się 13 lat po wydaniu ostatniego tomu z cyklu, zachowuje wszystkie walory pisarstwa tego autora. Są one znane, przeto nie ma się co nad nimi rozwodzić.
Pewne novum stanowi natomiast podejście do powieściowego świata. Bodaj po raz pierwszy Sapkowski odniósł się do kwestii, skąd biorą się owe potwory, które bezlitośnie trzebi Geralt. Żeby wynikły one drogą naturalnej ewolucji darwinowskiej – która musi działać w każdej krainie zamieszkanej przez istoty żywe – musiałyby mieć bogate zaplecze w postaci odpowiednio ukształtowanej biosfery. Egzemplarze zwierząt tworzących ją musiałyby być w swej potworności dosyć liczne, a to z powodu ścieżek gatunkowych prowadzących na końcu do monstrów nadających się jeno do wycięcia. Ścieżki te musiałyby mieć swoje odrośla ewolucyjne, a te znów swoje – w ten sposób cała biocenoza musiałaby nosić takie nacechowanie. W warunkach opisanych w powieści ani biosfera by tak krwiożerczych gatunków nie udźwignęła, ani ludzkość by się tak nie rozpleniła, skutecznie powstrzymywana w rozrodzie przez te naturalne przeszkody.
Monstra Sapkowskiego od początku jednak sprawiały wrażenie elementów dla biosfery obcych, jak gdyby zostały tam sztucznie osadzone, np. introdukowane bądź występujące jako gatunki napływowe. Kwestia ta dla myślących czytelników domagała się wyjaśnienia. Sapkowski wybrał inne, ale też dość oczywiste rozwiązanie: monstra są efektem inżynierii genetycznej z podłożem magicznym. W „Sezonie burz” zostaje ujawniony zarówno ośrodek naukowo-badawczo-magiczny, który się tym para, jak i egzempla badaczy, którzy trudnią się produkcją monstrów, tłumacząc to spodziewanym dobrodziejstwem i korzyściami dla ludzkości. Trzeba przyznać, że są to indywidua wyjątkowo odrażające, kiedy więc Geralt gasi żywot jednego z tych plugawców, ma pełne poparcie czytelnika.
Zauważmy, że z podobnego ślepego zaułka podobnie wybrnęli twórcy filmu „Prometeusz”, prequela do słynnego „Obcego – 8 pasażera Nostromo”. Tam również Alien pojawił się jako gatunek obcy, właściwie samotny na planecie – choć w późniejszych kontynuacjach poznaliśmy trochę lepiej i sposób mnożenia się, i siedliska alienów. Twórcy „Prometeusza” odwołali się również do inżynierii genetycznej i zda się będzie to teraz standardem: gdy potwór vel potwory trzebić zaczną życie dokoła, poukrywane w lasach, jamach, ruinach etc., niechybnie stoi za nimi dobrodziej, który je sprokurował. Nieważne, czy jest nim konkretny człowiek, czy instytucja.
Sapkowski posunął się nawet do tego, że jego magowie specjalizujący się w potworystyce przyczepiają swym produktom do zadów tabliczki znamionowe, jak do silników elektrycznych. Słusznie przewidują, że tabliczki takiej odczytać ani zerwać nikt nie zdoła, gdyż prędzej skończy w paszczy i pazurach obiektu nią ozdobionego. Dopieroż wiedźmin uporawszy się z bydlakami dokonuje ich oględzin i tabliczki owe nie bez trudu zdejmuje do kolekcji.
Obraz uczonych w zamku Rissberg, gdzie do tych eksperymentów dochodzi, specjalnie nie zaskakuje – kanalie bez kręgosłupa moralnego nie cofną się przed niczym. Nazwać ich Gandalfami w żaden sposób nie można. Występuje nawet swego rodzaju symetria – potwory produkują potwory, by zadośćuczynić swym chorym afektom do poprawiania świata. De facto chodzi jednak o doznania bliskie temu, co opiewał markiz de Sade, choć jakby przewyższające je ociupinkę. Tu Sapkowski podał sprawy w sposób nagi, bez żadnych dwuznaczności czy załagodzeń: zło jest złe, źli są źli bez żadnego promyczka wątpliwości; można jeno przelotnie zastanowić się nad władzą, która takich odszczepieńców toleruje.
Ale i władza w „Sezonie burz” jakby z tej samej parafii. Ta część powieści ewokuje skojarzenia ze światem zaokiennym czytelnika, w formie bardziej bezpośredniej niż występowało to w poprzednich tomach. Świetny jest portret dworu królewskiego i błyskawicznego przewrotu pałacowego, gdy stary cyniczny król ginie w zamachu, a sukcesorem zostaje wygnany syn, który wszystko obmyślił i zorganizował. Władcę podłego zastępuje osobnik jeszcze podlejszy i bardziej bezwzględny, tak jakby trwał nieopisany konkurs na to, kto wykaże się bardziej plugawym postępowaniem i dyshonorem. W świecie takich osobników ludzie pokroju Geralta są wyzwaniem rzuconym systemowi z powodu samej swej obecności. W odruchach niektóre postaci zdobywają się na gest szlachetności, dając łut nadziei, że świat ten nie jest stracony do końca.
Sapkowski opisuje nieprzyjemną i złowrogą rzeczywistość, w której nie da się przycupnąć i przeczekać. Trzeba wywijać mieczami chcąc w niej przetrwać i pora, by wiedźmin to sobie wreszcie uświadomił: trzebież potworów, jakże nieodzowna, jest jeno półśrodkiem, trza się wziąć za eliminację monstrów dwunożnych, a żwawo, bo czas ucieka. Z drugiej strony we wtrętach o zdarzeniach późniejszych o 127 lat widzimy, że świat ten jakoś przetrwał w z grubsza niezmienionej formie, ale za mało o nim wiemy, by stwierdzić to na pewno.