Malta jako jedyna gotowa była poprzeć Polskę w żądaniu wprowadzenia do preambuły eurokonstytucji zapisu o chrześcijańskich korzeniach Europy. Dlaczego na odległej wyspie na Morzu Śródziemnym znaleźli się niespodziewani sojusznicy w tym zamiarze – wyjaśnia historyczna powieść Tima Willocksa „Religia”.
Tytuł ów ma dwa znaczenia: władający Maltą w XVI wieku joannici, czyli rycerze św. Jana, zwani także rycerzami morskimi albo szpitalnikami odważyli się w dobie Inkwizycji nazwać swój zakon właśnie Religią. Powieść traktuje o obronie wyspy przed najazdem tureckim w 1565 roku i dla obu stron była to wojna religijna. Dla muzułmanów – bo przeciw „niewiernym psom”, dla chrześcijan – bo w obronie wiary. Religia stała więc za poczynaniami i obrońców, i agresorów, dostarczała im motywacji i zapału do walki – i to jest właśnie owo drugie znaczenie. Dysproporcja sił była przytłaczająca: przeciwko liczącej ponad sto tysięcy armii tureckiej, którą dowodził Lala Mustafa Pasza, stanęło kilka tysięcy obrońców i w trakcie trzymiesięcznego oblężenia odparli agresorów kosztem ogromnych strat własnych. Wydarzenie to dało początek największej legendzie Malty, zrujnowane fortyfikacje odbudowano w jeszcze potężniejszej formie, a od nazwiska dowódcy obrońców i zarazem wielkiego mistrza zakonu wzięła nazwę stolica Malty, La Valetta.
Na tle tych wydarzeń historycznych rozgrywa się intryga awanturniczo-miłosna z niejakim Tannhäuserem w roli głównej. (Tannhäuser nie ma tu nic wspólnego z wędrownym śpiewakiem z XIII wieku, jest to nom de guerre, nawiązujące nie wiadomo na jakiej zasadzie do starej germańskiej legendy.) Wydaje się, że Willocks za wszelką cenę chciał swą powieść unowocześnić, a uczynił to m.in. poprzez rozwiązłość głównego bohatera, który jedną damę kocha, z drugą zasię spółkuje w przerwach w bitewnym szale, z czego zresztą żadnych konsekwencji w postaci np. ciąży nie ma. Drugi sposób przejawia się w opisach bitew. Jak w ciżbę atakujących Turków gruchnie kula armatnia, to od razu w powietrze podrywa się chmura urwanych rąk i głów, choć wiadomo, że kule były wtedy kamienne lub mosiężne i nie wybuchały, jeno miażdżyły. Takie zabiegi może i uatrakcyjniają powieść, ale na najbardziej prymitywnym poziomie. Jest to zabieg obliczony na bezkrytycznego czytelnika; dla lepiej zorientowanych, poszukujących w takich książkach prawdy historycznej, może być wręcz odstręczający. Ale i tak Willocksowi udała się powieść pasjonująca, z tych, co to czyta się jednym tchem.
Dla nas bardziej interesujące jest ówczesne podejście do walki z islamem. Nie ma tu kunktatorstwa, paktowania, śliskich rachub, że może uda się wynieść cało szyję; dominuje straceńczość i determinacja – albo my, albo oni. Joannici – rycerze biegli w swym rzemiośle, a zarazem należycie umocnieni prawdami swej wiary – dysponują tym, czego brak dzisiejszej Europie: wolą bronienia wyznawanych wartości za wszelką cenę. A Europa, krótkowzroczna tak wtedy, jak dziś, skupiona na doraźnych intrygach, nie widzi albo nie chce widzieć, że oddanie Malty oznacza wydanie na ciosy islamu basenu Morza Śródziemnego. Niech inni kładą głowy, my się bogaćmy. Zdobywając Maltę Sulejman Wspaniały zyskałaby bazę do dalszych wypadów; pozostając w rękach chrześcijan stała się fortecą zagradzającą drogę kolejnym inwazjom. Pojęcie lotniskowca nie było wtedy znane, samoloty były melodią odległej przyszłości, ale taką właśnie rolę pełniła cudem obroniona wyspa.
Kto zatem chce, może czytać „Religię” jako porywającą przygodówkę o dzielnych ludziach wplątanych w tryby historii, które akurat w tamtym miejscu i czasie mełły wyjątkowo zaciekle. Kto chce, może snuć analogie pomiędzy ówczesną a dzisiejszą Europą, wydaną na pastwę islamskiego mrowia. A ponieważ z każdej dobrej książki powinna wynikać nauka, znajdziemy ją i u Willocksa: co trzeba zrobić, jakie wartości uznawać za święte, jak ogromne zaangażowanie wkładać w ich obronę, aby osiągnąć stosunkowo skromny, ale cenny rezultat: przetrwanie w obliczu przeważających sił wroga.