Przypuśćmy, że dysponują Państwo kieszonkowym wehikułem czasu w formie zabytkowej tabakierki, zdolnej w jednej chwili przerzucić właściciela parę dni albo parę lat do przodu. Gdzie by tu się wybrać? Jak w powieści Wellsa, podróżnik w czasie może się przemieszczać tylko w przyszłość; przeszłość jest ustalona i definitywnie zamknięta.
W trylogii „Rzeka Chronos” Kira Bułyczowa gadżet ten gra jednak drugorzędną rolę. Przede wszystkim czytamy powieść na poły historyczną, rozpoczynającą się latem 1913 roku, a zakończoną w grudniu 1917 roku. Daty te obejmują przełomowy okres historyczny w Rosji, obalenie caratu, okres rządu Kiereńskiego, rewolucję październikową i początek władzy bolszewików. W dodatku akcja rozgrywa się na ciekawym z dzisiejszego punktu widzenia Krymie, w Symferopolu i Jałcie, a więc w Rosji prowincjonalnej i egzotycznej co się zowie. A że Bułyczow umiał pisać, jest to lektura fascynująca. Nie ma w „Rzece Chronos” śladu szowinizmu rosyjskiego, który razi w innych tego typu dziełach. Bułyczow sympatyzował z Polską i Polakami, jego żona Kira Soszyńska miała polskie pochodzenie, znając angielski i podróżując do Azji wschodniej otarł się o wielki świat i to pozwoliło mu osiągnąć zbawienny dla pisarza dystans.
Przede wszystkim świadkujemy kluczowym dla Rosji wydarzeniom z początku wieku: kryzysowi caratu, przegrywanej sromotnie przez wojska rosyjskie I wojnie światowej, buntowi społecznemu na ogromną skalę, intrygom na dworze carskim itp. Niekiedy autor zapomina o swych bohaterach i ich losach, aby pokazać szerszy plan: zamach na Rasputina, poczynania admirała Kołczaka, spory epizod z Leninem przekradającym się ze Szwajcarii do kraju. Sugestywnie odmalował Bułyczow narastanie chaosu w przedrewolucyjnej Rosji, początki terroru bolszewickiego – nagle człowiek może zostać wzięty z ulicy, osadzony w jakiejś ruderze i po paru godzinach rozstrzelany bez sądu. Ciekawie zapowiadają się następne tomy, których w cyklu powstało jeszcze kilka, np. znany już po polsku „Rezerwat dla naukowców”, opiewający alternatywną historię uzyskania przez ZSSR bomby atomowej.
Kieszonkowe machiny czasu były ze strony Bułyczowa i trybutem oddanym fantastyce, którą uprawiał przez całe życie, i sposobem na przeskoki bohaterów w czasie. Niejednokrotnie wersja historii przedstawiana w powieściach jest odmieniona w stosunku do tej, którą znamy. Rzeka Chronos ma bowiem nie tylko główny nurt, ale i mnóstwo odnóg, a kto się tam dostanie, doświadcza rzeczywistości alternatywnej, chociaż o tym nie wie. Narzeczona głównego bohatera ścigając go poprzez czas dostaje się do odnogi, gdzie rodzina carska została osadzona w pałacu Dulber, obronionym przez Kołczaka przed bolszewikami. Tenże Kołczak atakuje następnie podległą mu flotą Bosfor i Dardanele, odnosząc druzgocące zwycięstwo i przechylając losy wojny na wschodzie. Tym samym carat zostaje uratowany i do żadnego przewrotu bolszewickiego nie dochodzi.
Najsłabszą bodaj stroną tych powieści słynnego fantasty jest fantastyka. Oto bowiem posiadaczy magicznych tabakierek jest więcej, tworzą oni zespoły podróżników o różnym wtajemniczeniu. Co jest ich celem oprócz zaznania przyjemności przenoszenia się w czasie? Kto wyprodukował owe tabakierki i po co? Jakim cudem weszły w posiadanie ludzi o różnym statusie społecznym i intelektualnym? Bułyczow wspomina niejasno, że celem tych grup jest dyskretny nadzór, by historia toczyła się prawidłowym torem – ale jak to rozpoznać? Być może istnieje centrala, która to monitoruje, ale nasi bohaterowie z najniższego stopnia wtajemniczenia nie są w stanie dotrzeć do takiej wiedzy.
Trylogię „Rzeka Chronos” można uznać za przykład fantastyki historycznej, jednak o tak nieznacznym ładunku fantastyki, że bardziej są to powieści historyczne lub obyczajowe niż science fiction. Bułyczow znajduje się tu w wysokiej formie: opisy rozprzężenia w Trapezuncie, panorama życia na Krymie na początku XX wieku czy jeden z najlepszych opisów katastrofy morskiej, jaki czytałem stanowią wystarczającą rekomendację do lektury.