Kiedy umiera pisarz, jego czytelnicy zastanawiają się czasem, co by jeszcze wyszło spod jego pióra, gdyby nie opuścił tak wcześnie tego padołu. Ale bywa i odwrotnie: twórczość denata wydaje się zamknięta, dopełniona, a nurt, do którego należały ostatnie dzieła – wyczerpany. Philipa Dicka, zmarłego grubo przedwcześnie w marcu 1982 roku, zaliczyłbym do tej drugiej kategorii. Umowna trylogia metafizyczna, którą pisał w ostatnich latach życia, została zakończona „Transmigracją Timothy Archera”, nowa powieść zaś, na którą podpisał umowę, nie rysowała się wyraźnie. Był jednak Dick autorem nieobliczalnym i wszelkie gdybanie jest tu obarczone sporym ryzykiem.
Tytułowego bohatera „Transmigracji” Dick wzorował na poznanym w latach 60. biskupie episkopalnym Kalifornii Jamesie Pike’u, z którym toczył teologiczne dyskusje. Onże biskup – gadacz, erudyta, mąż wpływowy i znakomity – został w pewnym okresie swego życia dotknięty zasadniczymi wątpliwościami odnośnie kanonów wiary. Stało się to pod wpływem zwojów z Qumran i rewolucyjnych wniosków, jakie z ich lektury wynikały. W tym samym czasie biskup uległ kobiecym wdziękom i od tego momentu erozja jego osobowości nastąpiła w piorunującym tempie. Dick wzorował swoją powieść niemal dokładnie na znanych mu z bliska wydarzeniach.
Ostatnia powieść autora „Ubika” jest więc studium upadku kościelnego luminarza, który winien służyć wzorem, przykładem i nauką – a stał się faryzeuszem, głoszącym z ambony jedno, a w życiu praktykującym drugie. Ktoś o prostszym intelekcie widziałby tę dwudzielność wyraźnie; jednakże erudytę tej klasy co Archer stać na mrowie cytatów relatywizujących jego czyny i w efekcie mota się coraz bardziej w kokony samousprawiedliwień, podejrzaną argumentację itp. Gdy więc biskup puścił się zbawczych ram, w których dotąd działał i występował, gdy wylazł z gorsetu duchownego i poszedł w zbyt swobodne deliberacje, musiało się to skończyć tragicznie. I skończyło: okrutną śmiercią na pustyni w Izraelu, gdzie z właściwą sobie prostolinijnością Archer-Pike poszukiwał dowodów na istnienie prawdziwego Chrystusa.
Przyjęta przez Pike’a metoda polegała bowiem na generowaniu masy sprzecznych hipotez i testowaniu wszystkich po kolei – któraś przecież musi być prawdziwa. To najlepszy dowód, jak bardzo biskup stracił orientację. Prawdziwy badacz, zaprawiony w temacie, dysponuje bowiem intuicją, która mu podpowiada, że pewne pomysły są szalone z definicji i należy je raz-dwa odrzucić. Być może w dziedzinie tak specyficznej jak teologia nie da się stosować algorytmów rodem z naukowego świata, a być może nie należy tam zbytnio wykazywać się dociekliwością. Zwoje z Qumran, cokolwiek zawierały, obarczone są znacznym stopniem niepewności, więcej tam tajemnic niż wyjaśnień, i może biskup niepotrzebnie doprowadził u siebie do ideologicznej rewolty.
Całość intrygi, opisanej przez Dicka z niebywałą znajomością rzeczy i stanowiącej niewątpliwie odprysk jego rozpisanej na tysiące stron „Egzegezy” – to nic innego, jak opowieść o zwycięstwie szatana nad wysokim funkcjonariuszem kościoła episkopalnego. Biskup idąc na dno nie tylko sam ginie, ale jeszcze pociąga za sobą najbliższych: syna i ową kochankę, którzy popełniają samobójstwo. Dwa morały wynikają mi z „Transmigracji Timothy Archera”: niebezpiecznie jest wątpić ponad miarę, a także, gdy się kiedyś deklarowało wierność powołaniu, opłaca się obietnicy dotrzymać. Zwłaszcza gdy gra idzie z samym Panem Bogiem.