Powieść „Pierwsi ludzie na Księżycu” pochodzi z roku 1901, a więc jest starsza o trzy lata w stosunku do choćby „Wojny światów” tegoż autora. Po lekturze stwierdzam, że Wells przez ten czas nie rozwinął się naukowo, a i z logiką bywa na bakier. Ponieważ uchodzi za pisarza dającego mocne podwaliny naukowe swym dziełom, skupmy się teraz na tym.
Bohaterowie powieści przemieszczają się na Księżyc w pojeździe o kształcie kuli okrytej materiałem, który ekranuje grawitację. Kaworyt to licentia poetica, musimy weń wierzyć, jako że odmienia całą rzeczywistość bohatera (i ludzkości, tyle że ona o tym nie wie). Wystarczyłoby podłożyć sobie pod zadek krążek z kaworytu, a unieślibyśmy się do granic atmosfery i dalej w kosmos. Znacznych trudności nastręczyłaby produkcja kaworytu, który sam siebie też by ekranował od grawitacji, ale o to mniejsza.
Logistyka wyprawy budzi zdumienie – właściwie nie ma jej wcale. Wellsowi wyjazd na Księżyc myli się z wyjazdem za miasto, bohaterowie wyruszają ubrani jak na piknik i takoż zaprowiantowani. Spyżę mają rzuconą luzem pod nogi, wskutek czego w nieważkości konserwy i inne dobra latają wokół nich. Nie ma żadnego sterowania, kierowanie statkiem odbywa się przez system rolet rozwijających i zwijających zasłony z kaworytu. Pewnym odstępstwem od ogólnej niefrasobliwości jest zabranie butli ze sprężonym tlenem, by było czym oddychać na Księżycu. O sikaniu i robieniu kupy Wells przez całą powieść taktownie nie wspomina.
Oczywista powietrze księżycowe nie dość że istnieje, to nadaje się do oddychania znakomicie, podobnie jak tamtejsza żywność nadaje się do jedzenia. O powietrzu badacze nasi przekonują się w ten sposób, że po prostu otwierają właz: raz kozie śmierć. Czniają księżycowe bakterie, które tam istnieć muszą. Jak wiadomo przybyszów z Marsa w „Wojnie światów” wykończyły ziemskie mikroby; w „Pierwszych ludziach na Księżycu” Wells o tym zapomniał.
Hasając po powierzchni Księżyca i ciesząc się sześciokrotnie mniejszym przyciąganiem podróżnicy z Ziemi zostawiają otwarty pojazd i potem nie mogą go odnaleźć (Księżyc błyskawicznie porasta dżunglą). Nijak go nie znakują ani nie zabezpieczają. A przecież dbałość o środek transportu to podstawa; nadto w tych czasach znane były dobrze problemy logistyczne wypraw polarnych i równikowych.
Reasumując: pod względem naukowego dopracowania jest ta powieść krokiem w tył w stosunku choćby do „Wojny światów”. Także pod względem artystycznym nie imponuje. Czytamy ją dziś jako pozycję z historii SF i dobrze, że została wznowiona. Ciekawe i prekursorskie z dzisiejszego punktu widzenia jest w owadzim społeczeństwie Księżyczan zwałowanie oszołomionych narkotykiem z grzyba osobników chwilowo zbędnych. Zamiast się wałęsać bezproduktywnie niech poleżą na polu wśród owych grzybów. W przyszłości, jak sądzę, pomysł ten przyjmie na Ziemi formy instytucjonalne jak u Snerga: tysiącletniego snu czy też majaku elektronicznego, nie mającego nic wspólnego z autentycznym życiem.