Wielki skok ludzkości



Tytuł
Pierwszy człowiek
 
Reżyseria
Damien Chazelle


Obsada
Ryan Gosling, Claire Foy i in.


Wielki skok ludzkości
 

Twórcy filmu „Pierwszy człowiek” opowiedzieli o zdobywaniu Księżyca z pozycji astronauty, który jako pierwszy postawił stopę na innym ciele niebieskim. Popełnili przy tym feler: jeśli się kręci film o Hitlerze albo o Stalinie, odgrywający ich aktorzy są podobni do Hitlera czy Stalina. W filmie astronautę Neila Armstronga gra, bardzo dobrze zresztą, Ryan Gosling. Tyle tylko, że z twarzy słabo przypomina dowódcę Apollo 11, natomiast natarczywie kojarzy się z komentatorem sportowym Maciejem Kurzajewskim. Odkrycie tego zabrało mi połowę przyjemności z oglądania filmu.

W ekranizacjach wielkich wydarzeń historycznych liczy się walor dokumentalny. „Pierwszy człowiek” świetnie pokazuje rowerową technikę lat 60. XX wieku. Wszystkie te mechaniczne rygle, klapy, przełączniki, wskaźniki itp. potęgują grozę. Zarówno w epizodzie z rakietą Agena, gdy na statku Gemini 8 dochodzi do gwałtownych a niekontrolowanych obrotów, jak i w scenie spłonięcia żywcem trzech astronautów podczas prób na Ziemi, widz jest przerażony, jak zawodnej i topornej technice powierzyli swe życie ci dzielni ludzie. Podobnie podczas lądowania na Księżycu: awaria komputera pokładowego (zadławił się obfitością danych) zmusza Armstronga do przejęcia sterów i lądowania na ostatnich oparach paliwa. Co zresztą chyba nie zostało wyzyskane dramaturgicznie w należyty sposób.

Dobrze też udało się unaocznić, jak wrogim i skrajnie obcym środowiskiem jest dla człowieka kosmos. Zarówno próżnia, od której odgradzają astronautów cienkie ściany kabiny, jak i sam Księżyc, sprawiający  wrażenie monstrualnej cementowej dekoracji. Film jednak nie fascynuje się jego „pięknem”, traktując go jako miejsce, które trzeba jak najszybciej opuścić. Człowiek ma szanse przeżyć w kosmosie jedynie dzięki wiedzy i uporczywym ćwiczeniom. „Potrzeba nam więcej klęsk – powiada Armstrong po rozbiciu ćwiczebnego lądownika księżycowego, w którym omal nie postradał życia. – Dzięki nim może uda się uniknąć awarii w kosmosie.”

To balansowanie astronautów między życiem a śmiercią jest w filmie stale obecne. Kiedy Armstrong wybiera się na Księżyc, żona zmusza go, by pożegnał się z synami. Małomówny Neil zmuszony jest przyznać, że lot może zakończyć się tragicznie, a on sam i jego załoga mogą nie wrócić na Ziemię. Scena z redagowaniem komunikatu na wypadek, gdyby astronauci zginęli, wskazuje, jak poważnie kierownictwo NASA liczyło się z taką ewentualnością. Dobrze został sportretowany Aldrin, drugi człowiek na Księżycu, nietaktowny, walący prosto  mostu osiłek, wypełniony buzującą energią – stąd być może jego przydomek Buzz. Collins, pilot orbitalny, tylko przemyka w tle.

Realizatorzy nie mieli z Armstrongiem łatwego zadania. Milczek, schowany w sobie, wydaje się nieciekawym medium do poprowadzenia filmowej intrygi. Żeby dodać mu atrakcyjności, scenarzysta próbuje zaglądać w jego psychikę sugerując, że wpływ na życiowe wybory Armstronga miała śmierć ukochanej córki, u której wykryto guza mózgu. Nigdy z nikim o tej tragedii nie mówił. Być może aby nie rozpamiętywać tej straty, zgłosił swą kandydaturę na astronautę. W filmie pamiątkę po dziewczynce zabiera ze sobą na Srebrny Glob, ale nie potrafię powiedzieć, czy rzeczywiście tak było.

W kwestii samego lotu na Księżyc społeczeństwo amerykańskie było podzielone. Choć program Apollo kosztował 25 miliardów ówczesnych dolarów, a więc z dzisiejszego punktu widzenia taniutko, ludzie chętnie wypowiadają się do kamery przeciw trwonieniu środków na program księżycowy. Jakiś ówczesny raper intonuje: „Czynsz kosztuje mnie 60 dolców, ale biali jadą na Księżyc”. Film pokazuje też nieżyjącego już pisarza Kurta Vonneguta, jak optuje przeciwko wyrzucaniu pieniędzy na loty kosmiczne, skoro tu, na Ziemi, tyle spraw można by za nie załatwić.

Damien Chazelle sygnalizuje również atmosferę rywalizacji z Sowietami. Trwa transmisja TV z kosmicznego spaceru Leonowa, wielki baniak hełmu z napisem CCCP wypełnia cały ekran ówczesnych telewizorków. To już łabędzi śpiew sowieckiej kosmonautyki, wyścig do Księżyca został przez ZSRR przegrany. Przedstawiając te wszystkie wydarzenia reżyser próbuje ważyć racje: czy taki szaleńczy skok się uzasadnia,  społecznie i cywilizacyjnie? Przesłuchiwany jako kandydat Armstrong próbuje wykazywać sens lotów w kosmos dość nieudolnie.  Dopiero dziś, gdy od pół wieku na Księżycu nie ma ludzi, widzimy, jakiego kalibru było to osiągnięcie.

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books