Oto trzeci już tom moich opowieści o tamtym Lwowie. Mieście młodości tych wszystkich, którzy mieli to szczęście, że się w Nim urodzili i żyli, a potem to nieszczęście, że musieli Je opuścić nie z własnej przecież woli. Wśród ciągle jeszcze wielu owych ekspatriowanych znajduję się również ja – autor opowieści zawartych w dwóch poprzednich tomach Tamtego Lwowa, zatytułowanych Oblicze miasta oraz Ulice i place. Teraz pragnę przypomnieć zarówno samemu sobie, jak i moim lwowskim współziomkom świątynie, gmachy i pomniki naszego Miasta.
Przechodzę więc – używając tu języka mojego architektonicznego zawodu – od urbanistycznej makroskali do architektonicznej mikroskali. Mówiąc zaś nieco prościej: od ogółu do szczegółu, chociaż i tam, w tamtych „ogólnych” treściowo tomach, szczegółów przecież nie brakowało… Przypomniały się nam w nich serdeczne krajobrazy naszego pierwszego miejsca na ziemi – rodzinnego Miasta, Jego góry i pagóry, parki, zieleńce, debry i wody, ulice, uliczki, zaułki i place. W tym tomie zaś odwiedzimy w naszym czułym wspomnieniu dawne, a tak bliskie nam ciągle lwowskie świątynie i publiczne gmachy. Pojawią się przed nami także wszystkie dawne pomniki Lwowa – świadectwa i symbole Jego przeszłej sławy i chwały, wojennych zmagań i ofiar oraz ludzi, którzy działali i tworzyli dla dobra i pomyślności zarówno tej swojej lwowskiej „małej ojczyzny”, jak i tej Ojczyzny wielkiej – Polski.
Użyłem tu słów nader górnych i uroczystych, które osobom postronnym, pochodzącym nie stamtąd, wydać się mogą nadto już w tonie przesadzone – patetyczne i pompatyczne. Rdzenni lwowianie dobrze jednak wiedzą, że z tym solennym tonem bynajmniej nie przesadziłem, gdyż sami czują i reagują podobnie jak ja. Bowiem i ja, i oni myślimy i mówimy o naszym Mieście zawsze z uczuciem – synowskim. Kochamy to nasze stare, rodzinne Lwowisko i jesteśmy Mu zwyczajnie wierni, nie zapominając ani na chwilę o Jego herbowej dewizie: Semper fidelis – Zawsze wierny. I o tym także, że hasło to obowiązuje, niejako na zasadzie sprzężenia zwrotnego, również nas samych – dzieci Lwowa. Póki my żyjemy, jak się śpiewa w naszym narodowym hymnie…
Po tym akcie naszej wiary i miłości powracam do treści tego tomu. Ktoś uważniejszy dostrzegł zapewne, że jedynie w odniesieniu do dawnych lwowskich pomników użyłem wcześniej kwalifikatora „wszystkie”. Bo też rzeczywiście przypominam tu je bez wyjątku wszystkie. Nie da się jednak tego powiedzieć o lwowskich świątyniach i publicznych gmachach, ponieważ całkiem nawet skromne pod względem opisowym ich przypomnienie byłoby tutaj po prostu nie do urzeczywistnienia. Samych bowiem kościołów miał Lwów kiedyś pół setki.
Podobnie było z lwowskimi ulicami w poprzednim tomie Tamtego Lwowa. Przeprosiłem wtedy wszystkich tych lwowian, którzy nie znaleźli w nim „swojej” ulicy. Teraz czynię to samo wobec tych zawiedzionych, którzy w tym oto tomie nie znajdą „swego” wspaniałego kiedyś kościoła Świętej Elżbiety, „swoich” kościołów OO. Karmelitów, OO. Jezuitów, Świętej Marii Magdaleny czy któregokolwiek innego tu przeze mnie nieprzypomnianego.
Jak oba tomy poprzednie, tak i ten adresuję bynajmniej nie tylko do rdzennych lwowian. Zależy mi bowiem także na tym, aby zechcieli je przeczytać również niektórzy nielwowianie, i to ci znacznie młodsi od nas – tych starych, zawsze wiernych lwowian. A oto dlaczego tego pragnę.
Przed niejakim czasem, kiedy to po dziesięcioleciach zawziętego milczenia o Lwowie, przerywanego jedynie sporadycznym zakłamywaniem i fałszowaniem Jego polskich dziejów oraz ogromnej i wszechstronnej roli w życiu Rzeczypospolitej przez sześć stuleci, można było wreszcie o tym Mieście zacząć mówić – doznałem któregoś dnia prawdziwego wstrząsu. Otóż pewien młody dziennikarz w jednym z naszych centralnych dzienników zaskakująco arogancko i dosadnie określił swoją ujemną reakcję na sam już tylko dźwięk nazwy „Lwów”. Tak bardzo bowiem miał już, biedak, dosyć „nadmiaru” (jego oczywiście zdaniem) lwowskiej tematyki w obecnej polskiej prasie…
Wiem, że ów tak na Lwów uczulony arogancki dziennikarz moich książek do ręki nie weźmie, bo mają przecież w swym tytule to mdlące go imię naszego Miasta. Gdyby się jednak, mimo wszystko, jakoś przemógł i zechciał się z nimi choć tylko pobieżnie zapoznać, to może, może jednak choć trochę zmieniłby zdanie na temat Lwowa, Jego dziejów, Jego znaczenia oraz owych wszystkich nieuleczalnie i dozgonnie na Lwów chorych Jego dzieci?
1992
Powyższy tekst stanowi przedmowę do trzeciego tomu „Tamtego Lwowa”. Za zezwoleniem syna Autora, Krzysztofa Szolgini