Film „Twórca” reżysera Garetha Edwardsa traktuje o AI – sztucznej inteligencji, która ważyła się wejść w konflikt z zachodnią cywilizacją ludzi. Po zniszczeniu Los Angeles przez detonację bomby A, co przypisano działaniom AI, została ona na Zachodzie zakazana, natomiast prosperuje w najlepsze w Nowej Azji. O wykurzenie jej stamtąd toczy się bezwzględna wojna z użyciem ładunków, które wyglądają na jądrowe.
Właściwie cały film to ucieczka ojca (chyba) z dzieckiem, z pokazaniem tego, co widzą po drodze. Film jest bardzo piękny pod względem wizualnym, gigantyczne machiny, siejące zniszczenie, przywodzący wietnamskie skojarzenia ogień nad dżunglą, wypatroszone głowy cyborgów (zmodyfikowanych informatycznie ludzi), roje robotów o mechanicznych ciałach i nieludzkich czerepach wywierają niepokojące wrażenie. (Te ostatnie kojarzą się bezlitośnie z co dziwniejszymi bohaterami „Gwiezdnych wojen”.) Modyfikacja ludzkiej głowy do potrzeb AI wręcz szokuje: usunięto dużą część potyliczną, a zamiast ucha zainstalowano stalową tuleję z prześwitem na wylot; nikt mi nie wmówi, że jest to korzystne dla zdrowia.
Wątpliwe wydaje się też zapewnienie twórców filmu, że jego tematem jest konflikt ludzi z AI, gdyż prawdziwej AI po prostu w nim nie ma. Trudno uznać za tzw. silną AI, czyli AI o cechach umysłu człowieka, całą blaszaną zbieraninę miotającą się po ekranie. Moim zdaniem osobniki te wykazują najwyżej cechy słabej AI, czyli zorientowanej na wykonywanie konkretnego zadania, np. rozpoznawania twarzy. Gdy skojarzymy to z umiejętnością szybkiego biegania i prażenia z lasera do wszystkiego, co się rusza, otrzymamy roboty zaludniające krajobraz „Twórcy”. Trudno też przypisać im głębokie przeżycia mistyczne, jak w scenie, gdy upozowany na AI robot przesuwa w stalowych paluchach buddyjski różaniec.
Jedynie dziewczynka Alfie, będąca efektem eksperymentu genetycznego i poprawek informatycznych (wypatroszona głowa), wykazuje cechy silnej AI, zwłaszcza w scenach, gdy złożywszy ręce jak do modlitwy przejmuje kontrolę nad machinami i zatrzymuje niszczycielskie roboty wroga. Potrafi opanować nawet gigantyczne latające skrzydło o kryptonimie Nomad, kojarzące się rozmiarem z machinami Obcych z „Dnia Niepodległości”. Nomad latający na wysokości bodaj stratosfery, a czasem i wyżej, skanuje teren i zależnie od potrzeb częstuje cele bombami idącymi w dół jak po sznurku. Alfie zatem uznana jest za broń i o przejęcie jej toczą się filmowe zmagania różnych sił, zainteresowanych wygraniem wojny.
Walorem „Twórcy” jest skontrastowanie wyrafinowanej techniki z prymitywnym życiem, jak np. w scenie rozwalania się kawałów Nomada o ziemię, czemu przypatruje się kobieta trzymająca za rękę dziecko; na plecach niesie zebrany gdzieś chrust. Wojna wojną, a ugotować posiłek i ogrzać chatę trzeba. Bardzo niepokoją kadry przedstawiające zgarnianie robotów przez zgniatarkę – niektóre jeszcze się ruszają bądź pełzną w daremnej próbie wydostania się z pułapki. To przywodzi na myśl scenę z „Powrotu z gwiazd” Lema, kiedy Hal Bregg wizytuje składowisko zużytych robotów, zapewniających o swej dobrej kondycji i przydatności. Drugie skojarzenie: spychacz przesuwający zwał nagich trupów w jakimś Dachau czy Bergen-Belsen. Reżyserowi musiało zależeć na tych asocjacjach, skoro włączył do filmu kilkusekundowe, generowane komputerowo ujęcie. Empatia Edwardsa dla robotów idzie jednak za daleko, przerośnięta tolerancja i poprawność polityczna rozlewa mu się na roboci ród, który widz ma odbierać jako inną, wcale nie gorszą rasę istot rozumnych, niesłusznie prześladowaną przez maltretowników. Właściwie co przeszkadza, by żyli wśród nas na równych prawach?
Oto właśnie główna skaza „Twórcy”: że roboty, AI i cała reszta łącznie z potwornymi machinami o wątpliwej z technicznego punktu widzenia przydatności na polu bitwy, są tylko kwestią konwencji, maską pod którą kryje się grupa zmarginalizowana, gnębiona ze względów ideologicznych. Z bieganiny po ekranie osobników z zamienionymi głowami nie wynika nowa jakość, to tylko osobliwi przebierańcy. Postawienie AI sztucznej granicy rozwoju, akurat na poziomie człowieka, by nas nie przewyższyły za bardzo, uważam za zabieg sztuczny, a gadanie, że film Edwardsa to niepokojąca wizja przyszłości, za mało uzasadnione.
W recenzjach, które przeczytałem, nikt nie zauważył, że de facto „Twórca” pasuje jak ulał do przebrzmiałego od dekad cyberpunku w stylu Williama Gibsona. Jego tematem były rozmaite operacje informatyczne na ludziach, akcja toczyła się w Japonii albo gdzieś w Azji – i właśnie odgrzanym cyberpunkiem z lat 80. XX wieku zapachniało mi w trakcie dwóch godzin spędzonych na oglądaniu „Twórcy”.