Książka o tytule wziętym z Mickiewicza zawiera wspomnienia ojca i córki, Litwinów osiadłych po II wojnie światowej w Polsce. Obejmuje prawie cały wiek XX, ponieważ Józef urodził się w roku 1902, a zmarł w 1994.Najpierw otrzymujemy opis starej Litwy, mocno dla Polaka egzotycznej, bo oddalonej od naszych granic, dopiero potem Józef wylądował w Kownie i tam rozpoczął dorosłe życie. O zwykłych dla każdego człowieka kolejach losu – praca, ślub, narodziny dziecka, życie towarzyskie – czytamy jednak z zaciekawieniem, bo jest to środowisko na wskroś litewskie, autor nie zna nawet języka polskiego. Jedna wojna, druga, zamęt, który temu towarzyszy, okupacja sowiecka i niemiecka, ucieczka na Zachód z rodziną (Józef pracował jako urzędnik dla Niemców) – wszystko to składa się na relację prawdziwą i dramatyczną.
Józef rzadko ociera się o wielką politykę, raczej pozostaje obserwatorem niż uczestnikiem wydarzeń o znaczeniu historycznym. Nie zawsze jego opinie są godne zaufania: „W 1939 roku, kiedy Polska znalazła się w kleszczach między Rosją a Niemcami, żołnierze polscy szukali drogi ratunku przez Wilno na Litwę, gdzie byli internowani. Znalazł się wśród nich także generał Żeligowski. Czego mógł się spodziewać po Litwinach, którym zabrał stolicę, poniżył i wyrzucił z domów? [Przed wojną wg spisu z grudnia 1931 roku wśród mieszkańców Wilna było zaledwie 0,8 procent Litwinów – przyp. MO] Wierzę, że był niezmiernie zaskoczony zachowaniem Litwinów, którzy przyjęli go z honorami, traktując jak gościa, którego spotkało nieszczęście. Władze litewskie nie bacząc na międzynarodowe ustalenia nie internowały generała, ale umożliwiły mu ucieczkę do Szwecji.” Dostępne mi źródła historyczne nie potwierdzają tej wersji, wskazując, że Żeligowski ewakuował się przez Rumunię do Francji.
Znacznie bardziej wiarygodne jest więc to, czego Józef Markuza doświadczył na własnej skórze. Jako urzędnik niemieckiej Sparkasse uciekał przed postępującą ofensywą sowiecką. Widzimy go z furmanką na Mierzei Kurońskiej, w Prusach Wschodnich i od razu za Odrą. Tu we wspomnieniach zieje niewytłumaczona wyrwa. Józef widzi Niemcy ogarnięte przez wojenny chaos, ale jest pełen uznania dla niemieckiej organizacji nawet w tak dramatycznych okolicznościach.
O Polakach nie ma wiele dobrego do powiedzenia. Wydają mu się krętaczami i kombinatorami, dopiero któremuś z kolei osobnikowi naszej nacji można zaufać. Pomimo to wraz z córką jest skazany na Polskę: wracać na Litwę byłoby wyrokiem samobójczym. Dzięki pewnym wybiegom, organizacji papierów polskich udało się przechytrzyć sowieckie jaczejki, które już wyciągały po niego ręce. Uczył się polskiego, dostosowywał do nowych warunków życia. Gdy Litwa odzyskała niepodległość, pojechał tam na wycieczkę – i zrozumiał, że jego dawna ojczyzna przeminęła bezpowrotnie. Tak się kończą wspomnienia człowieka bez ojczyzny – nowej nie zyskał, starą dawno utracił.