Przez kraj przewaliła się fala dociekań, dlaczego PiS przegrał wybory mając tyle atutów w ręku. Najprościej byłoby odpowiedzieć tak: przegrał z głupoty, zadufania i arogancji. Z powodu analfabetyzmu w czytaniu preferencji wyborców. Przysłużyli się klęsce frontmani tej miary co Kaczyński, Sasin, Szydło czy Suski. Wszystko to być może, ale nawet jeśli to prawda, to nie cała.
Wielkie wycinanie drzew, jakie rozpoczęło się w Polsce parę lat temu za kadencji PiS-u, musiało się skończyć w ten sposób, bo była to zbrodnia wołająca o pomstę do nieba. Nagle, z dnia na dzień, trzeba czy nie trzeba, karczowano co się dało i gdzie się dało. Wizg pił przewiercał Polskę na wylot, a kiedy ucichł, można było podziwiać jadąc samochodem dorodne sztuki powalonych drzew, gdzieniegdzie pociętych na odcinki, jak zalegały w błocie albo wśród gałęzi. Nikt się nad nimi nie litował, niektóre leżały tak po kilka miesięcy i można było cieszyć nimi oko w zmieniających się porach roku, póki nie zostały w końcu zwiezione albo rozkradzione. Od tego czasu obserwuję ten proceder tu gdzie mogę, czyli pod Warszawą. Jednego dnia znika rząd drzew przydrożnych, wadzących zapewne kierowcom, którzy by mogli porozbijać się o nie po pijaku, drugiego przetrzebiony zostaje przydrożny zagajnik, gdzie jeszcze rok wcześniej buszowali grzybiarze. Niedaleko naszego domku letniskowego właściciel w krótkim czasie pozbył się lasku złożonego ze stuletnich na oko sosen, wszystko wśród utyskiwań, jak urzędowe zakazy utrudniają tę działalność cywilizacyjną.
Jaki to ma związek z wynikiem wyborów? Taki, że oprócz mnie gehennie drzew przyglądały się tysiące, a może i miliony młodych ludzi, przeczulonych, jak wiadomo, na punkcie ekologii. Ludzie ci zdali sobie sprawę, że z powodów przez nich nie zawinionych dalsze życie upłynie im w zrujnowanym ekologicznie świecie, w którym każdy kolejny rok będzie gorętszy od poprzedniego. W którym deszcze zdarzać się będą od wielkiego dzwonu, a długotrwałe susze staną się normą. W którym gigapożary lasów z Hiszpanii, Francji, Włoch, Kanady czy Kalifornii przeniosą się w końcu i do nas. W którym nie usłyszy się już kumkania żywej żaby, bo płazy znikają jakby kto się na nie zawziął. W tym świecie nie będzie w końcu co jeść, a głód, i dziś będący stałym doświadczeniem milionów, obejmie szerokie warstwy społeczne pod każdą szerokością geograficzną.
Otóż ci młodzi wzięli karty do głosowania, stojąc przedtem w tasiemcowych kolejkach, i nawet może nie artykułując sobie tego wszystkiego, o czym napisałem, zagłosowali. Niektórzy wiedzieli tylko tyle, że ze światem dzieje się coś złego, a władza jeszcze ten proces przyspiesza swoimi kaprawymi decyzjami, jak ta o swobodnej, a może tylko ułatwionej wycince drzew.
Czy się to komu podoba, czy nie, kwestie ekologiczne będą zajmowały wśród dyskusji przedwyborczych coraz więcej miejsca, aż trafią na sam szczyt listy rozważanych problemów. Ugrupowania, które ich nie rozpoznają albo nie poświęcą im wnikliwej uwagi, będą musiały żegnać się z władzą albo z mrzonkami o niej. Przy czym nie chodzi o pseudoekologiczne zadymy w rodzaju akcji forsowanych przez Unię Europejską, a polegających na oralnym zwalczaniu gazów cieplarnianych i handlowaniu przydzielonymi kwotami tychże. Najpierw trzeba przestać niepotrzebnie wycinać drzewa, które jak mało kto radzą sobie z dwutlenkiem węgla. Nie ma co też mącić ludziom w głowach, jakim to dobrodziejstwem są samochody elektryczne, bo nie produkują gazów cieplarnianych. Prąd do nich też musi wyprodukować jakaś elektrownia, która swoje zapaskudzi.
Dopiero po ogarnięciu prostych faktów i rezygnacji z działań pozorowanych można usiąść na pniaku po ściętym drzewie, wczoraj jeszcze żywym, by zastanowić się, dlaczego mimo zachęt w postaci 500+ czy 800+ młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, a Polska się wyludnia. A nie chcą z prostego powodu: bo czując rozpacz, a może odrazę do takiego świata wolą nie skazywać na egzystencję w nim własnego potomstwa. Następne wybory pokażą to jeszcze wyraźniej.
Txt ukazał się 1 grudnia 2023 w „Rzeczpospolitej”