Borys Strugacki, druga połowa słynnej spółki pisarskiej science fiction, nie żyje. Zmarł 19 listopada w Petersburgu, w przyszłym roku miałby 80 lat. Prawie dokładnie 21 lat temu na tamten świat przeniósł się Arkadij; teraz spółka połączyła się i może działać dalej. Nie wiadomo tylko, czy tam, dokąd się niezależnie udali, istnieje coś takiego jak książki.
Byli swoistym fenomenem, uzupełniając się pod wieloma względami. Arkadij starszy, okrągły, pogodniejszy, o bardziej słowiańskiej urodzie. Borys szczuplejszy, chmurny, na zdjęciach przypominał bardziej Azjatę. Arkadij, japonista i anglista, ergo humanista, miał chyba na mocy starszeństwa więcej w spółce do powiedzenia. Borys, praktykujący astronom z obserwatorium w Pułkowie, dysponował umysłem bardziej ścisłym. Uzupełniali się kompetencjami i zainteresowaniami, każdy wnosił do spółki coś, czego ten drugi nie mógłby imitować.
Nigdy nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób ludzie o tak różnych osobowościach i usposobieniach mogli ze sobą tyle lat owocnie współpracować. Podobno spotykali się w połowie drogi między Moskwą a Leningradem, wynajmowali pokój, Arkadij siadał przy maszynie, a Borys chodził w kółko po pomieszczeniu. Dyskutowali, jakie ma być następne zdanie i kiedy dochodziło do zgody, zapisywali je. Zdanie po zdaniu. Ale przecież zwykły pojedynczy literat pracuje nie inaczej. O tyle ma łatwiej, że uzgadnia tylko ze sobą.
Po śmierci Arkadija Borys próbował pisać sam, ale jego twórczość samodzielna przedstawia się skąpo, jak na tyle lat. Książki, które wypuścił, nie miały już tej mocy ani tej atmosfery co wspólne dzieła Strugackich. To najlepszy dowód, że bez drugiej połowy taka spółka nie działa. Podobnie byłoby, gdyby wcześniej zabrakło Borysa – sam Arkadij nie spisałby się tak dobrze jak z bratem.
Borys nie zamykał się w wieży z kości słoniowej, jak to czynią niektórzy naukowcy. Interesował się, co się dzieje w Rosji i gdzie indziej, zastanawiał się, ku czemu zdąża świat. Poniżej dwie wypowiedzi z wywiadu udzielonego niedługo przed śmiercią gazecie „Argumenty i fakty”.
O dzisiejszym człowieku
– Przyszłość nie będzie ani dobra, ani zła – będzie obca, trudna do ocenienia i do przyjęcia… a co do „okrucieństwa i braku litości” u współczesnego człowieka, to według mnie nie ma mowy o żadnej katastrofie, bo nic się specjalnie nie zmieniło. Wydaje mi się, że przez dziesięć tysięcy lat człowiek nie stał się ani lepszy, ani gorszy. Ten, kto myśli inaczej, wpada w bardzo częstą pułapkę: ludziom wydaje się, że mężczyzna, który goli brodę ostrzem krzemiennej siekiery nie jest dżentelmenem, w odróżnieniu od tego, który robi to przy pomocy golarki elektrycznej z potrójnym ostrzem. W rzeczywistości różnica między nimi zawiera się tylko w tym, że pierwszy nie pachnie tak ładnie jak ten drugi, a i o tym można podyskutować.
O podboju kosmosu
– Dopóki tysiące ludzi na Ziemi żyje w głodzie, nie ma dostępu do podstawowej opieki medycznej i szansy na zdobycie wykształcenia, wszelkie działania podnoszące prestiż państwa (zbrojne czy naukowe) przynoszą hańbę, wstyd i można je nazwać przestępstwem. Nie sprzeczałbym się w dyskusji ze specjalistą, który twierdziłby, że podbój kosmosu należy do fundamentalnych gałęzi nauki, ze wszystkimi wiążącymi się z tym konsekwencjami: możliwością prowadzenia badań, mogących całkowicie zreformować naszą wiedzę o Wszechświecie, nagłymi skokami w rozwoju nauki i techniki, może nawet swego rodzaju zwrotami w światopoglądzie człowieka. Miałby on całkowitą rację i wszystko to ma prawo się zdarzyć. Mimo to w pewnych okolicznościach jest to niemoralne, przynosi człowiekowi wstyd. Zjawisko z cyklu „pięknie na zewnątrz, a w środku gnój”. Tym bardziej, że wyścig kosmiczny dzisiaj, tak jak 20 czy 50 lat temu, jest walką o prestiż i przewagę militarną na świecie.