W pierwszej książce z cyklu o jeżu Jerzym, zatytułowanej „Wierzę w jeże”, poznaliśmy tytułowego bohatera oraz grono jego przyjaciół: mysz, muchę, pająka, karalucha, szerszenia, osę, żmiję, padalca, zaskrońca, gołębia, żabę, nietoperza i kreta. Z domowych występowały tam tylko psy i koty. Jeż Jerzy jako jedyny z rodziny ocalał po śmierci matki, ponieważ dobrzy ludzie zajęli się nim, gdy był umierający z głodu, wykarmili i zapewnili legowisko. Każde ze zwierząt miało w „Wierzę w jeże” swoje pięć minut, kiedy opowiadało, jakim jest fajnym gatunkiem, jak niesprawiedliwe opinie krążą na jego temat i jak bywa prześladowane przez ludzi.
W drugiej książeczce Dorota Sumińska, weterynarz i autorka książek dla dzieci w jednej osobie, jeszcze podnosi poprzeczkę: opowiada, jak rozmnażają się zwierzęta. (Jeden z rozdziałów nosi wręcz frapujący tytuł „Skąd się biorą dzieci”.) W domu Jerzego powstaje prawdziwy ośrodek samokształceniowy: ten opowie o genetyce, ów o szkieletach, trzeci o układzie krwionośnym, czwarty o pożytkach z bakterii itd. Mówią nie tylko zwierzęta, ale nawet drzewa: poczciwa czeremcha opowiada o zjawisku symbiozy na podstawie współpracy drzew z grzybami. Przy okazji niejako można się dowiedzieć, co to Polska, Europa czy Afryka.
Głównym wszelako tematem pozostaje rozmnażanie, i to nie tylko od strony teoretycznej. Jeż Jerzy dorobił się przychówku z jeżycą Ireną, mysz Polna powiła myszątka z nieznanego ojca, co tylko żyje, rozmnaża się w te pędy, tak że poznajemy zagadnienie także praktycznie. Z nowych bohaterów pojawia się puchacz Bubo, który natychmiast referuje, jak wygląda opieka nad potomstwem u ptaków. W tle występuje regularnie problem okrutnych ludzi, którzy z głupoty albo złej woli niszczą wszystko co żyje; ostatnim występnym aktem ich śmiercionośnych poczynań jest wpuszczenie do stawu toksycznych fekaliów. Staw wskutek tego błyskawicznie opustoszał i zwierzęta wrócą doń dopiero wtedy, gdy dzielne bakterie choć trochę oczyszczą wodę.
Obie książki zilustrował Janusz Wrzesiński, którego prace bardzo odbiegają wzwyż od bohomazów, jakie serwują dzieciom inni plastycy.