Andrzej Sapkowski

Nigdy, ani razu nawet, nie twierdziłem ani tym bardziej nie zarzekałem się, że nie wrócę do wiedźmina i do jego świata. Pogłoski takie, których nie chciałbym określać jako pełne złośliwości wishful thinking, to być może zwykła nadinterpretacja moich wypowiedzi. Albowiem owszem, deklarowałem i wielokrotnie ogłaszałem, że nie będzie kontynuacji wiedźmińskiego pięcioksięgu, popularnie a błędnie zwanego sagą. Że „Pani Jeziora” definitywnie zakończyła cykl i że nie będzie tomu szóstego. Ani sequela w postaci nowej pentalogii. Z powyższych deklaracji nie wycofuję się bynajmniej. „Sezon burz” nie jest ani tomem szóstym, ani sequelem.

Rzecz była w planach już od bardzo dawna, nie może tu być mowy o żadnej zmianie czy rewolucji w poglądach, o żadnym nagłym impulsie czy raptownej decyzji pod wpływem fanowskiego nacisku czy innego popular demand. Mylne jest również wrażenie owej wielkiej przerwy [w pisaniu]. Nie jest tajemnicą, że piszę niezbyt szybko. Ostatnio wychodzi mi z rachunku jedna książka na trzy lata. „Sezon burz” po prostu czekał na swą kolejkę do realizacji.

To jest fantasy, na tej samej zasadzie jak to, że „W samo południe” jest westernem. Nie ucieknę przed tą nazwą i swej proweniencji niczym nie wytłumię, ani nie zasłonię – nawet gdybym chciał, a nie chcę. Choćby nie wiem kto i jak mądry wpadł na pomysł nazywania mnie postmodernistą. Wiem, że coś takiego się dzieje. Próbuje się nobilitować mnie mądrze brzmiącymi tytułami i kategoriami – no bo ta fantastyka to jest przecież takie brzydkie słowo, które przez usta przejść nie może. Najlepiej powiedzieć więc: postmodernista. A jeszcze lepiej, że to co piszę, to jest alegoria, pastisz, bardzo mądra filozofia! Mówcie do mnie: panie magistrze!

Wrogowie gatunku to są tacy, którzy uważają, że z definicji opowieść o smoku, mieczu i koniu jest głupsza od opowieści o blasterze, laserze i kosmolocie, a facet ubrany w przepaskę na biodrach zawsze jest głupszy od faceta w skafandrze. Z czym się nie mogę zgodzić. Znam przedmiot i wiem, że równie dużo chłamu i śmiecia zawiera tak zwana hard SF co fantasy. I nikt mi nie wmówi, że chłam o Marsjanach i asteroidach jest automatycznie mądrzejszy od opowieści o orkach i goblinach.

Czasami ludzie mnie pytają – jak ty możesz pisać, mając taki widok za oknem. Odpowiadam, że nie miałoby żadnego wpływu na moją prozę, gdyby to okno zakleić gazetami. Żadnego! Ja czerpię inspirację ze swojej przestrzeni wewnętrznej. Nie muszę koniecznie patrzeć na sosny, żeby pisać o sosnach. Jeśli nie jestem „piewcą nowoczesności”, to nie dlatego, że mieszkam w Łodzi, tylko po prostu dlatego, że słabo się w tym czuję. Lem się zna na nauce i technice, a ja nie bardzo. Lubię o tym czytać, ale ilekroć spróbuję coś napisać, zaraz wpadam w jakąś pułapkę. Dla mnie to do dzisiaj niepojęte, że faks przechodzi przez taki cienki kabel i wychodzi nie pomięty, a korki można naprawić drutem. Kiedyś napisałem opowiadanie – chodzi o „Battle Dust”, którego tytuł mi oczywiście przerobili na „Bitewny pył”, bo u nas zasadą numer jeden zawsze jest poprawianie autora, bo autor jest wszak głupi i sam nie wie, co napisał. W owym „Battle Dust” opisałem broń o nazwie „granat termitowy”. Gdzieś mi się obiło o uszy, że jest taka substancja. Ale kiedy bułgarski tłumacz mnie zapytał, co to takiego, zacząłem wertować słowniki i okazało się, że nie ma czegoś takiego.

Piszę przede wszystkim dla siebie i tak, żeby mnie samego bawił mój własny tekst, żeby mnie podobało się każde zdanie. Dbam oczywiście o to, by tekst był atrakcyjny – często stosuję dialog, bo bardzo ożywia książki, a poza tym sprawia, że strony nie są gęsto zapisane, tylko pełne światła, a przez to zachęcają do lektury. Lubię też stosować powtórzenia, które nadają prozie pewien rytm. Moim zdaniem w pisarstwie liczą się nie pomysły, ale poszczególne słowa, ich charakter i skojarzenia, jakie budzą. Praca nad tekstem to nic innego jak uważne dobieranie słów, powrót do scen już zapisanych i ich uważna redakcja. Nigdy nie rezygnuję z fraz czy skojarzeń, jakie bawią mnie samego, tylko dlatego że czytelnicy mogliby ich nie zrozumieć. Myślę, że nawet jeśli część moich żartów uszło uwagi części czytelników, nie przeszkadza im to w rozumieniu całości książki. Lubię natomiast, kiedy czytelnicy czy recenzenci moich książek rozszyfrowują zawarte w nich aluzje i żarty – mam wtedy wrażenie, że uczestniczymy we wspólnej grze.

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books