Jest kraj, gdzie opłaca się rzucić zawód prawnika i zająć pisaniem powieści – to Wielka Brytania. Nieznany mi bliżej C.J. Sansom najpierw obronił doktorat z historii (to jaki był z niego prawnik z takimi papierami?), na końcu zaś wylądował w literaturze. Pisze głównie powieści historyczne, bo na tym się zna, ale przechylone w stronę kryminału. „Papierowe imperium” jest jego wycieczką na teren historii alternatywnej, inspirowaną słynnym „Vaterlandem”, najlepszej jego zdaniem powieści z tego gatunku.
Sytuacja z „Papierowego imperium” przypomina tę z „Vaterlandu”: jest rok 1952, Wyspy Brytyjskie znajdują się pod protektoratem niemieckim w wyniku podpisanego w 1940 roku traktatu pokojowego. Anglia niby pozostaje krajem suwerennym, lecz to jeno pozór; Niemcy mają przemożny wpływ na politykę i polityków, z roku na rok dumny Albion faszyzuje się. Na linii Wołgi trwa mordercza wojna, w której zginęło 5 milionów Niemców i 30 milionów Sowietów (Sansom zna rzeczywistą proporcję: za jednego żołnierza niemieckiego Sowieci płacili w II wojnie sześcioma swoimi). Francja jest podobnie zwasalizowana, Ameryka pozostaje neutralna. Gdzieś w tle walczy ruch oporu pod wodzą sędziwego Churchilla.
Zwrotnica, na której historia skręciła w inną stronę, to u Sansoma wieczór 9 maja 1940 roku, kiedy odbywa się posiedzenie rządu na Downing Street. W naszej rzeczywistości premierem został Churchill i opowiedział się za wojną z Niemcami; u Sansoma rządy przejmuje ugodowy lord Halifax – jego celem jest uniknięcie konfrontacji zbrojnej. Stąd ów traktat pokojowy i wielka ambasada Niemiec w Londynie, która de facto rządzi Anglią jak u nas ambasada sowiecka za komunizmu nie przymierzając. Na pierwszym planie mamy sensacyjną historię szpiegowską, ruch oporu w działaniu, ucieczki i pościgi, a nawet wieści o bombie atomowej, którą Amerykanie już mają, a Niemcy błędnie oszacowali ilość uranu niezbędną do jej skonstruowania i stoją w miejscu.
Przewlekła wojna wydaje się nie mieć końca, ale szala zwycięstwa powoli przechyla się na stronę sowiecką. Moskwę dawno zdobyto, Stalina powieszono na Placu Czerwonym; teraz Niemcy planują urządzenie na miejscu dawnej stolicy imperium komunistów rozległego sztucznego jeziora. Polska została zaorana, odbywa się tam „rzeźnia”, gdyż opuszczeni przez Anglików we wrześniu ’39 Polacy walczą o biologiczny byt. W Azji trwa wojna japońsko-chińska.
Na ulicach Londynu nastrój powszechnego przygnębienia, Anglicy świętują Dzień Pamięci I wojny światowej, ale obchody tak są urządzone, że przypominają im zarówno o klęsce, jakiej doznali 12 lat wcześniej, jak i o tym, że są na Niemców skazani. Poziom życia został jednakże zachowany: bekon i szynka na śniadanie są. Dochodzi jednak do momentu, w którym za preferencje handlowe trzeba wydać Żydów, zarówno tych, którzy przybyli z Niemiec, jak i własnych. Typowy obywatel brytyjski reaguje na to dość obojętnie, aczkolwiek fakt, że Żydzi będą wywiezieni do obozów zagłady w Europie wschodniej trzymany jest w tajemnicy.
Bez dwóch zdań jest to proza napisana sprawnie, a zarysowana wizja wydaje się prawdopodobna. Autor w załączonym aneksie tłumaczy okoliczności historyczne, które skłoniły go do konkretnych rozwiązań. Mimo to nie ustrzegł się pewnych naiwności: po śmierci Hitlera Wehrmacht wdaje się w zmagania z SS, rozbrat kładzie Niemców na łopatki i pozwala Sowietom zwyciężyć. Rosja ma dość komunizmu, obiera kierunek kapitalistyczny, a Polska i kraje bałtyckie ogłaszają niepodległość. O ile więc Sansom zna się na historii Anglii, w kwestiach historycznych dotyczących Europy wschodniej okazuje się kompletnym tumanem.
Ostatnio pojawiły się u nas pomysły, że w swoim czasie trzeba było iść z Niemcami na Rosję sowiecką. Nie wiem; może i tak. Wszystko dziś wydaje się lepsze od tego, co nastąpiło. Ale powieść Sansoma pokazuje, jak mogłoby wyglądać nasze społeczeństwo pod niemiecką kuratelą. W dodatku Anglikom udaje się nie wysyłać swych żołnierzy na front wschodni; Polacy byliby tam obecni od samego początku.
Nie wiedzieć czemu wydawca zmienił książce tytuł na „Papierowe imperium” w miejsce oryginalnego „Dominium” (teren podporządkowany, a nawet kolonia). Czytelnicy by nie zrozumieli?