Była już w Polsce podobna książka: „Dzikie łabędzie. Trzy córy Chin” Jung Chang stanowiła panoramę XX-wiecznej historii Chin, zrelacjonowanej poprzez dzieje matki, córki i wnuczki. „Obfite piersi, pełne biodra” tegorocznego noblisty Mo Yana także wprowadzają na pierwszy plan rodzinę złożoną niemal z samych kobiet. Mężczyźni albo poginęli, albo nie nadają się do niczego, jak główny bohater Jintong, który nawet przysłowiowych uśmiechów fortuny nie potrafi wykorzystać. Podobne bezchłopie w cyklu Marii Nurowskiej „Panny i wdowy” dowodzi, że jest to standard międzynarodowy: tam, gdzie toczą się wojny, kobiety zmuszone są brać sprawy w swoje ręce, aby ocalić siebie i swoje dzieci.
Powieść Yana jest obszerna, a i tak nie mieści wszystkiego – wypadł z niej np. 15-letni pobyt Jintonga w karnym obozie pracy. Największe wrażenie robią czasy tuż po II wojnie, kiedy walec totalitaryzmu przetacza się po krainie Jangcy w całej swej krasie i bezwzględności. Ta część „Obfitych piersi” – epizody z wojny domowej, zaprowadzanie nowego porządku przez idiotów wyposażonych w nagany (sowieckie wzorce były tu wysoko cenione), niszczenie struktur ekonomicznych, ofiary z ludzi dla bożka komunizmu – robi wrażenie nie przez wykwintny, wysoce artystyczny zapis, lecz przez wymowę gołych faktów. Gdy rewolucja rozstrzeliwuje nawet dzieci wrogów klasowych, „Nosicieli Pięciu Trucizn”, trudno do tego przykładać cywilizowane miary.
Uderzyła mnie zbieżność Jintonga z Oskarem Matzerathem z „Blaszanego bębenka” Grassa. Tu i tam upośledzony pod pewnym względem bohater staje się przymusowym świadkiem historii. Kataklizmy walą się na jego świat jak fale tsunami – i po każdym takim uderzeniu świat ten z uporem zbiera się do życia. Widzimy naturalistycznie opisaną wojnę, w której centrum pląta się Shangguan Lu z dziewiątką dzieci niby jakaś matka Courage, ale tu dopusty są intensywniejsze. W czasie głodu chcąc przeżyć trzeba sprzedać jedną z córek, a inna poświęca się dla rodziny idąc do burdelu. Kolejny głód, już za jurysdykcji Mao, spowodował, że ludzie żarli trawę i liście, kobiety prostytuowały się za bułkę, życie i godność ludzka były tak tanie, jak bodaj nigdzie pod Słońcem.
Jakby tego było mało, Yan obdarzył swego bohatera szczególną przypadłością – skłonnością do kobiecych cycków, i to zarówno w wersji pokarmowej, jak i erotycznej. Fascynacja tymi pięknymi wzgórkami, studiowanie ich zakończeń, kształtów, faktury i struktury, badania empiryczne, komparatystyka – wszystko to staje się obsesją i przekleństwem Jintonga. Lecz to, co u normalnych mężczyzn jest wstępem do dalszych operacji i środkiem do celu, u Jintonga staje się celem samym w sobie. Świat zaczyna mu się na kobiecych piersiach i na nich kończy, reszta jest udręką, z której niepodobna się wyzwolić, więc trzeba ją ze wstrętem przyjąć. Jintong jest zatem hobbystą zmuszonym do działania w skrajnie niekorzystnych warunkach, najgorsze nawet opresje nie skłonią go do porzucenia ulubionych nawyków.
Z epoką najgorszego ucisku maoistowskiego skontrastowane zostały nowe Chiny końca XX wieku, kiedy w wyniku odgórnego poluzowania nastąpiła inwazja pazernych nowobogackich – tak to opisuje Yan. Korupcja, przekręty, afery (skąd my to znamy?); główni macherzy to ci, którzy podczas rewolucji kulturalnej maltretowali „bycze demony” i „wężowe duchy”, czyli wrogów klasowych. Najwięksi chuligani, represjonujący tych nieszczęśników, awansowali teraz do roli biznesmenów i menagerów i opływają w dostatki. I tak jak wtedy zwykły człowiek, pozbawiony środków oraz wpływów, traktowany jest jak bydło albo jak liść na wietrze.
Europejczyka odczytującego rzecz realistycznie uderza też lawinowy przyrost ludności. Zaczynamy od Chin przestronnych, pełnych fauny i flory, kończymy w Chinach przeludnionych, zatłoczonych i ekologicznie zdewastowanych. Dawni bohaterowie zginęli, pozostali żądni władzy i pieniędzy łajdacy. Mo Yan zdaje się mówić: szliśmy stąd, doszliśmy tu. Czas się zastanowić. Ale czy Chiny znajdą na to czas?