Na swoim blogu Piotr Gociek tak pisze o kulisach powstania książki:
Pomysł urodził się w kwietniu 2003 roku, po przeczytaniu pewnej całkowicie autentycznej depeszy PAP. Z początku miało to być opowiadanie (z taką myślą zaczynałem pisać) dla „Nowej Fantastyki” lub jakiegoś innego branżowego czasopisma. Najbardziej pasowałoby (gdyby powstało :-) do jakiejś hipotetycznej antologii o nietypowych superbohaterach. Tytuł roboczy opowiadania brzmiał „Gorodopolis”.
Szybko okazało się, że świat, który zaczął powstawać wokół pomysłu nie chce dać się zamknąć w 30 lub 40 stronach, a ja – nie przyjmując tego do wiadomości – przez kilka kolejnych lat zbierałem pomysły, zapiski, wymyślałem imiona i profesje bohaterów oraz ich całe życiorysy. Wszystko to notowałem w jednym nieuporządkowanym pliku, aż pewnego dnia okazało się, że plik liczy sobie 100 stron regularnego maszynopisu. Wtedy zrozumiałem, że to nie opowiadanie, lecz powieść, która puka do mnie od wnętrza czaszki i domaga się uporządkowania.
Wywiad z Piotrem Goćkiem
„Powieść satyryczno-fantastyczna o krainie które wyposażona w niewyczerpane zasoby energii, ubóstwianego przywódcę i całkowity brak skrupułów szykuje się do podboju świata” – tak wydawca rekomenduje Pana powieść „Demokrator”. Skojarzenie wydaje się oczywiste: książka o Rosji?
Przede wszystkim to powieść o krainie Gorodopolis, która jest bardzo podobna i do Rosji, i do Związku Sowieckiego i trochę pewnie do Polski. Ale te ostatnie podobieństwa są związane nie z łagrami czy aparatem przemocy, ale z pewnymi mechanizmami sprawowania władzy poprzez manipulację i „zabawianie ludzi na śmierć”, jak to ładnie ujmował bodajże Neil Postman.
Matrosi, wiorstometry, chatki na kurzych łapkach – nie wykręci się Pan. To jest książka o Rosji.
Bo od Rosji się zaczęło, powieść wyrosła z literatury rosyjskiej którą od lat chłonę i która wypełniła sporą część mojego dzieciństwa i młodości. Zresztą bardzo lubię melodię rosyjskiej literatury, specyficzny styl opowiadania. I wśród moich ulubionych pisarzy jest wielu twórców rosyjskich: od Michaiła Bułhakowa i Wieniedikta Jerofiejewa, po braci Strugackich oraz Wiktora Pielewina. A Josif Brodski to moim zdaniem najlepszy poeta drugiej połowy XX stulecia. Wszystko to w „Demokratorze” da się wyczytać. Ale jednocześnie nie powstałby, gdybym nie nasiąkł za młodu Stanisławem Lemem czy oryginalną antologią „Kroki w nieznane” (chodzi mi o edycje z lat 70., a nie współczesne reedycje). Kto przeczytał kiedyś „Lot dalekosiężny” Ryszarda Sawwy z tomu pierwszego, ten skojarzy go z moim Dalekim Patrolem i parkiem pełnym pomników bohaterów podróży kosmicznych. I tak dalej. Ale to wszystko jest pewnym kostiumem – bo problem którego dotykam w „Demokratorze” jest, jak sądzę, ważny i dla Rosjan, i dla Polaków, i dla Chińczyków.
Jaki to problem?
Nowoczesna, miękka forma dyktatury, czy – jak niektórzy mówią – „demokratury”. Żyjemy ponoć w czasach bezapelacyjnego triumfu liberalnej demokracji, „końca historii”, jak chce Fukuyama. Tymczasem za fasadą wyborów, od których coraz mniej tak naprawdę zależy, zwiększa się nad społeczeństwem kontrolę i ogranicza jego wolność. Trwa wielki eksperyment: jak połączyć gospodarkę dobrobytu z pełnym dyktatem władzy. Obywatel ma być konsumentem, który zachwycony swoimi technologicznymi zabawkami będzie spędzał czas przed telewizorem (w mojej powieści: szajdowizorem), na zakupach, na różnych innych, czasem najbardziej idiotycznych zajęciach pod słońcem. I ma nie przeszkadzać mądrej, dobrej władzy w projektowaniu jego lepszej przyszłości.
I o tym jest „Demokrator”?
W dużym stopniu tak. Ta książka ma trzy warstwy: pierwsza to literacka zabawa motywami, grepsami, cytatami, całym bagażem lektur nie tylko rosyjskich, i nie tylko fantastycznych, jakie mi się w życiu i przydarzyły. Druga to mocna antyutopia, społeczna analiza w której do absurdu wyjaskrawiłem zamiary praktyki władzy, a trzecia to przypomnienie, że wolność umiera, kiedy każdy z osobna o nią nie dba i jej nie ceni. Gorzkie pytanie „coście zrobili ze swoją wolnością” leży u podstaw tej książki.