Do jakich to niespodzianek dochodzi w życiu. Byłem przekonany, że to, co z twórczości Dicka ukazało się po polsku, nie ma dla mnie tajemnic, gdyż wszystko przeczytałem od deski do deski. Co najwyżej dają się we znaki kłopoty z pamięcią. „Czas poza czasem” migiem pozbawił mnie tego luksusowego przekonania. Mniemałem, że w tej powieści czas wywija groźne hopsztosy, zgodnie z tytułem angielskim wziętym z szekspirowskiego „Hamleta”; wziąłem więc do ręki wydany okazale tom, żeby się przekonać, jakie. Czytam i czytam – a tu wspomnienia się nie budzą, a tu przypomnienie nie następuje. I tak w miłym zdziwieniu doczytało mi się do końca.
Pierwsze, co robię w takich przypadkach, to idę do półki z biografią Sutina, gdzie pomieszczono wykaz tytułów Dicka z ocenami i omówieniami. „Czas poza czasem” dostał tam 7 punktów na 10, a więc nadspodziewanie wysoko. Po mojemu za wysoko.
Cóż zatem w tym „Czasie poza czasem” tak poważnie szwankuje? Dick wypuścił go w okresie, kiedy brał dwa niepowiązane ze sobą opowiadania, łączył je, zasmarowywał szwy dziegciem i w formie krótkiej powieści pchał na rynek. Nawet traktował to jako swego rodzaju wyzwanie intelektualne. Pewna liczba jego powieści powstała właśnie w ten sposób i „Czas poza czasem” do nich należy. Nie wszystko się tu ze sobą zazębia, rozpoczęte w jednym miejscu wątki pozostają osierocone, jakby autor o nich zapomniał. Bardzo Dickowskie przełamania rzeczywistości, kiedy bohater traci orientację, co się dzieje i znajduje tylko karteczkę z wypisanym na niej rzeczownikiem, ani nie mają dalszych konsekwencji, ani wyjaśnienia. Oczywista takich wrażeń ma prawo doznawać ktoś, komu odrobinę przeprano mózgownicę, ale kto, u diabła, prokuruje te karteczki i po co?
Co się tyczy głównego bohatera, to nie bardzo pojąłem, na czym polega jego wyjątkowa przydatność do typowania celów, które wróg z Księżyca zbombarduje następnego dnia i dlaczego należy mu to zadanie przedstawiać w formie gazetowej łamigłówki. Wojna ma swoje prawa i swoje absurdy, ale powieść – uwzględniając je – musi kierować się logiką i konsekwencją. Trzeba oczywiście brać poprawkę na Dickową licentię poeticę, ale nie można swoistością metody autora tłumaczyć ewidentnych błędów i niedoróbek. A tak by tu trzeba postąpić, gdyby na serio brać się za ocenę.
Najlepiej udało się Dickowi owo poplątanie z pomieszaniem czasów: tego, w którym bohater żyje, z tym, który obowiązuje realnie. Enklawa stworzona specjalnie dla głównego bohatera nie jest całkiem szczelna i stopniowo narastają sprzeczności pomiędzy sygnałami odbieranymi z obu rzeczywistości. Dochodzi do wielokroć prokurowanych przez Dicka sytuacji, że nie wiadomo właściwie, co jest grane. Twórcom znanego filmu „Truman Show” można zarzucić daleko idącą inspirację tym pomysłem Dicka.
Książka ukazała się w serii Dzieł Dicka wydawanych przez Rebis. Były godniejsze od tego tytuły do wydania, ale polityka wydawnicza nie zawsze idzie według kryterium jakości. Na przykład ma się zakupione prawa do powieści gorszej, a nie ma do lepszej – wydaje się więc gorszą. Pozostaje wierzyć, że i te lepsze ukażą się w stosownej porze.