Zdaje mi się, że pisanie biografii przypomina rekonstrukcję kierowcy rajdowego Johnsa z opowiadania Lema „Czy pan istnieje, mister Johns?”. Części ciała utracone podczas wypadków na torze wymienia się na sztuczne narządy i organy, wskutek czego jest coraz mniej Johnsa w Johnsie, a coraz więcej firmy produkującej protezy. W biografii Lema pióra Orlińskiego zachodzi podobne zjawisko: wprawdzie Lema jest w niej sporo, ale zdecydowanie za dużo Orlińskiego. Wojciech Orliński bez przerwy pisze o sobie, wypiera sobą swego bohatera – a przecież czytelnik biografii autora „Solaris” chce przede wszystkim czytać o Lemie, nie zaś o Orlińskim. (We wzorcowej biografii Sutina o Philipie Dicku o Sutinie nie ma nic.) Złe wrażenie zrobiły też na mnie wiernopoddańcze hołdy autora wobec „Gazety Wyborczej” – co kogo obchodzą oznaki wdzięczności Orlińskiego wobec swego pracodawcy?
Początek „Życia nie z tej ziemi” sprawia jednak jak najlepsze wrażenie. Orliński pisze potoczyście, nie ma problemu z montowaniem fragmentów z życia Lema. Dobrze jest pokazany okupacyjny epizod Lema, z domysłami autora na temat nie wyświetlonych do dziś tajemnic bohatera biografii. Przekonuje mnie teza Orlińskiego, że Lemowie szykowali się do opuszczenia Lwowa jeszcze za okupacji, ale tego nie zrobili, a potem było za późno. Zachwycił mnie obrazek, jak już w mieszkaniu na Klinach w Krakowie – w ramach zbyt daleko posuniętych żartów – Błoński wskoczył Lemowi na plecy, a Lem próbował go zrzucić obijając o meble w pomieszczeniu i wyszła z tego awantura na serio. Za mało jest takich nieznanych epizodów. Od pewnego miejsca biografia zamienia się w wypisy z listów Lema, Mrożka i „Dzienników” Jana Józefa Szczepańskiego. Wkład własny autora ogranicza się do kilku rozmów, które wspomogły tekst w stopniu nieznacznym.
Niewiele też dały biografii podróże Orlińskiego, które odbył śladami Lema. Lwów, który podobno słabo zmienił się od czasów Lema, jeszcze się uzasadnia, podobnie Wiedeń, ale Praga i Berlin prawie niczego nie wnoszą. Oczywiście Lem nie był podróżnikiem, a więc tym bardziej należało zadbać o pokazanie jego związku z miejscami, w których przebywał. Nie dowiadujemy się, dlaczego Lem pomimo licznych zaproszeń nigdy nie odwiedził Ameryki.
Ostatnich 20 lat z życia Lema potraktowano w biografii zdawkowo: Lem wprawdzie przestał pisać wtedy beletrystykę, ale tym bardziej krytykował cywilizację w szkicach, felietonach, wywiadach. To nieprawda, że nic się wtedy w życiu Lema nie działo. Dzieje świata splotły się z jego prywatnym życiem, gdy 11 września 2001 roku, w dzień zamachu na wieże World Trade Center, zmuszony został do odwołania uroczystych obchodów swoich 80 urodzin. Nic na ten temat u Orlińskiego nie znajdziemy.
Generalny zarzut wobec „Życia nie z tej ziemi” jest jednak inny: Orliński tak napisał biografię Lema, żeby swemu ulubionemu pisarzowi nie uczynić przypadkiem krzywdy. Entuzjazm wziął górę nad skrupulatnością. Biograf musi być jednak kimś więcej niż tylko zachwyconym bezkrytycznie czytelnikiem. Taka strategia zaowocowała wzmiankami na temat niektórych epizodów z życia Lema i całkowitym pominięciem innych (np. sporu Lema z jego najlepszym tłumaczem na angielski, Michaelem Kandelem). Z biografii Orlińskiego wyziera dobroduszny, borykający się z kłopotami samochodowymi i budowlanymi jegomość, miły w obejściu, broń Boże nerwus, którym Lem bywał okazjonalnie. O konflikcie Lema z jego agentem Rottensteinerem Orliński ledwo wspomina i przedstawia całą rzecz tak, jakby zawinił agent, chociaż sąd w Wiedniu wydał inny werdykt. Oczywiście autor odbył z Rottensteinerem rozmowę, lecz zrelacjonował ją tak, jakby agent żałował swej zajezgłości w stosunku do Lema.
Gdy więc o Lemie najwięcej mówi on sam, a zaraz potem jego rodzina, trudno żądać obiektywizmu od powstałej w oparciu o takie źródła relacji. Autor biografii musi być w dużo większej mierze śledczym niż udało się to Orlińskiemu. Sam wiem przynajmniej o kilku oczywistych źródłach, które Orliński pominął. O tym, jak wielbiono Lema w ZSRR, zostaliśmy poinformowani przy okazji jego własnych wyznań, ale nie ma w biografii źródła niezależnego, które by to pokazywało z innego punktu widzenia. Generalnie więc Orliński składa Lema z segmentów, których dostarczył sam Lem – a wiadomo z lektury choćby jego listów, że potrafił się w nich autokreować nie gorzej niż Gombrowicz w „Dziennikach”.
Reasumując: Wojciech Orliński okazał się dla Lema biografem idealnym; napisał to, co sam Lem uważał o sobie i co chciałby na własny temat przeczytać. „Życie nie z tej ziemi” skwitowało wprawdzie życie i dzieło Lema, ale daleko mu do poziomu wybitnych książek z tej dziedziny, np. Domosławskiego o Kapuścińskim czy Franaszka o Miłoszu.