Dość długo nasza trójka nie doświadczała rykoszetów epidemii: owszem, chorowali inni, ale my funkcjonowaliśmy jak za starych dobrych czasów. W końcu jednak nastąpiło tąpnięcie: jakieś trzy tygodnie temu, we środę 24 września pod wieczór poczułem, że mój stan zdrowotny zaszwankował. Jeszcze jako tako przespałem noc, rano odwiozłem Berenikę do szkoły, ale wróciłem już na ostatnich nogach i od razu do łóżka. Tak leżałem nie ruszając się specjalnie, bolało mnie z lewej strony na plecach pod żebrami, potem z przodu też pod żebrami, a tak intensywnie, że nie mogłem się ruszyć. Widząc że nic w ten sposób nie wyleżę, zamówiliśmy wizytę w płatnej korporacji, do której należymy, lekarz obejrzał, zbadał, niczego nie znalazł (jego diagnoza: dolegliwość odkręgosłupowa), odesłał na USG i tym sposobem wróciłem do domu w takim dokładnie stanie, w jakim go opuściłem. Była sobota.
We wtorek USG wykazało jedynie 5 mm kamień w prawej nerce, podobno niegroźny, ale tam, gdzie mnie mocno bolało – nic. Udało się zakontraktować nową wizytę na popołudnie, lekarka powtórzyła pierwsze badanie, co było całkowicie zbędne, stwierdziła, że nic nie widzi, ale odsyła mnie na Wilanowską do pomocy doraźnej. Nadal żadnego środka na wywołanie ulgi. Nalegała, żeby jechać tam od razu, ale nie miałem siły.
No i od środy rano rozpoczęliśmy całodniowe peregrynacje po lśniących korytarzach i gabinetach, pobranie krwi, badanie moczu, znowu naciskanie brzucha i kręcenie głową, że nic tam nie ma. Ale ten lekarz jako pierwszy kazał podpiąć mnie do kroplówki, wpuścili mi coś (jak się okazało pyralginę) i natychmiast ból rozszedł się, zrzedł i przez godzinę czy dwie mogłem o nim zapomnieć. Lekarz B. naprawdę poszukiwał źródła ból, wysłał mnie nawet na tomograf – pierwsze takie doświadczenie w moim niemłodym życiu – chcąc potwierdzić jakąś swoją intuicję. Nie potwierdził i wypisał mnie do domu.
Krótko mówiąc nadal nie wiedzieli, co mi jest.
Moja sytuacja zaś była taka: w głowie szum, w gębie metal i brak apetytu, pod żebrami – ból. Gorączki brak; smak i zapach czułem, więc nie COVID. Znalazłem już wcześniej ułożenie na prawym boku, nogi lekko zgięte, że bólu nie odczuwałem. Po przygodach medycznych byłem tak wyczerpany, że skupiłem się na przychodzeniu do siebie. Dziennie jadłem pół kromki masłem, szklankę mleka, czasem napiłem się chudego wywaru z kostki warzywnej. W krótkim czasie schudłem ze 107 kg do ledwie 97; był to bodaj pierwszy przypadek, kiedy w XXI wieku spadłem z wagą poniżej setki. Przyglądałem się luźnym gnatom, które kiedyś były moimi rękami i nogami, a teraz tylko brały udział w jakiejś parodii prawdziwego życia. Jak zamknąłem oczy, natychmiast latała mi przed nimi siekanina patyczków, żadnego obrazu, nic, tylko te patyczki. W nocy śnił mi się skrzek, ale elegancki, przezroczysty; całe pola i hałdy tego skrzeku nacierały na siebie i anihilowały, jakby wsysały się w siebie – i tak bez końca.
Wiedziałem, że nie da się tego prosto przeczekać. Któregoś dnia zażądałem od Dominiki kubka rosołu z czosnkiem, a dodatkowo zażyłem bez jakiejkolwiek nadziei pastylkę Controlocu. Ten Controloc miał coś tam ulepszać w żołądku i w jelitach, z moim schorzeniem wydawał się nie mieć wiele wspólnego, ale to dopiero ten zestaw mi pomógł. Ból puścił, nie znikając wprawdzie całkowicie, ale jego obecna intensywność jest całkowicie pomijalna. Mogę usiąść na krześle na pół godziny, co przedtem było wykluczone, coś przeczytać, coś napisać.
Wczoraj i przedwczoraj odwiozłem Berenikę do szkoły, wróciłem spocony jak mysz i zrozumiałem, jaki wciąż jestem wyczerpany. No i wciąż nie czuję się na 100 procent zdrowy.
Od poprzedniego wpisu minął miesiąc. Od tego czasu epidemia bez wysiłku sforsowała kolejne rekordy: dzienny poziom zakażeń którego dnia przekroczył 5 tysięcy, a 4 tysiące to teraz norma. Łączna liczba zakażeń minęła 100 tysięcy i raźno idzie w górę. Cała Polska zamieniła się w strefę żółtą o obostrzonych rygorach, a coś ze 60 powiatów to strefa czerwona. Do niej należy słynny powiat myślenicki. Jak kto myślał, że to zabawa i wkrótce zajmiemy się po dawnemu swoimi sprawami, to się grubiańsko mylił.
Jeszcze więcej zdrowia już bez literówek:)
Zdrowia Panie Marki!
Drogi Marku , bardzo się cieszę się że dochodzisz do zdrowia. Dbaj o siebie jesteś potrzebny nie tylko swojej rodzinie , ale i nam wdzięcznym fanom. Pomodlę się o Twoje zdrowie. Nie dzwoniłem ostatnimi czasy bo nie chcę Ci się narzucać z moimi pomysłami i osobą, niczym jakiś Oramus Lemowi z tortem. Wylogowałem się z Laboratorium Irlandia, (tamtejszy rząd otwarcie przyznaje się do eksperymentów na tkance społeczeństwa) i zamieszkałem w jednym z krajów grupy kontrolnej: Norwegia. Tu rząd mówi, a nie działa, mają działać gminy, a te się nie spieszą, żadnych gaci na ryju, czy innych lockdownów, Tu gdzie mieszkam, przy granicy ze Szwecją, najbardziej dotkliwe jest to , że Norweskie władze oznaczyły część Szwecji jako „czerwoną strefę” więc trzeba nadkładać drogi jak chce się uzupełnić braki w barku i lodówce, tanią wódą i żarciem od sąsiadów. Objeżdżając tę „zadzumioną” część granicy i wjeżdżając tędy gdzie zdaniem urzędników i statystyk covid nie grasuje. Szwedzi zgrzytają zębami bo handel przygraniczny podupada. Wyjąwszy tą niedogodność jest normalnie. Co jeszcze? W wolnej chwili może jednak przeczuj moje teksty i otwórz coś innego niż telewizor czy uznane gównonurtowe gazety, by dowiedzieć się czegoś na temat mniemanej „pandemii”. Świat zmierza równo wymierzonym krokiem ku „Limes Inferior” i „Paradyzji” a Ty zamiast, jak na Suwerena przystało, podkładać mu nogę równasz do szeregu. Zawsze wdzięczny T ” ZPB+