Wieczorem prawie 7 tysięcy zarażonych, prawie 250 zgonów. Od samego rana do późna słychać jazgot karetek. Nawet jak liczba zakażeń przekroczyła parę tysięcy, perswadowałem sobie, że jesteśmy w prawobrzeżnej Warszawie, a zachorowania koncentrują się po drugiej stronie Wisły, tam gdzie city. Paradoksalnie boimy się mniej niż na początku marca, kiedy to wszystko startowało.
Przed Świętami zadzwonił Leszek Jęczmyk i zapytał, czy wiem, co to jest triaż (od francuskiego triage). To metoda szybkiej oceny rannych na wojnie, gdy chirurgów jest za mało – a prawie zawsze tak jest. Rannych dzieli się na trzy kategorie: tych co sami wyjdą z tego, tych którym nic już nie pomoże i tych, którymi trzeba się zająć. W ten sposób liczba rannych zmniejsza się o dwie trzecie. Lecz co jeśli i tych środkowych jest za dużo? Czy wobec chorych na koronawirusa też się zastosuje takie sztuczki? To by znaczyło, że skończyły się żarty i jest wojna.
Polska służba zdrowia, niedopłacona, niedoinwestowana, za mało liczna w stosunku do potrzeb, i tak radzi sobie nieźle. Ale zaczyna brakować ludzi. W tym kontekście szczególnie wkurza odstawianie całych szpitali, bo ktoś nie przestrzegał procedur i wszyscy się pozarażali. Takich przypadków masowych zarażeń medycznych jest co najmniej kilka, ogólnie jest to podobno 16 procent, najwięcej w Europie. Cóż, epidemia wydawała się mitem, wydumiskiem, abstrakcją, mało kto brał ją na poważnie. Ale tak mogą sobie bimbać cywile, nie lekarze i reszta personelu medycznego.
Święta upłynęły bez sensacji. Rano msze w telewizorze – wczoraj transmisja z Watykanu, dziś z Jasnej Góry. O pójściu do kościoła nawet się nie myśli. W telewizji nie ma nic. Dziś chciałem na czymś oko oprzeć – zero. We wtorek albo we środę obejrzałem „Wieczernik” Brylla. To ten moment u apostołów, kiedy Mistrz zabity w okropny sposób, a oni wystraszeni, pewni że już po nich idą i trzeba będzie dać głowę za chwilę, kłócą się kto winien. Dużo dobrych uwag ogólniejszych. Reżyser poubierał aktorów po dzisiejszemu, nie wiem po co, Marię Magdalenę grała za stara do tej roli Ewa Dałkowska, ale ogólnie OK. Skądś wiedziałem, że Chrystus nie pojawi się w tej sztuce, też bym tak kombinował, tylko się o nim opowiada, aż staje się prawie pewne, że jednak zmartwychwstał, że to nie gra, nie prowokacja, tylko prawda. Jedynie z końcówką poczciwy Bryll miał kłopot, bo nie wiadomo jak to zamknąć, z jednej strony trzeba się trzymać źródeł, z drugiej dobrze by dać na finał coś spektakularnego, ale nic takiego się nie wymyśliło. Tak to jest: wielki temat krępuje ręce i myśli, dusi inwencję, niewiele swojego można wtrynić do tego co niby wszyscy wiedzą. Ale tekst dobry, miejscami bardzo dobry.
Przed chwilą zadzwonił Tomek Łupina z Irlandii, w świetnej formie fizycznej i psychicznej, jakby odbudował go ten wirus grasujący po świecie. Twierdził, że to co się dzieje, ja opisałem w „Drugim najeździe Marsjan”. Może tak, też tam jest rozpierducha, świat staje, stare życie się kończy, nowe jakie ma być, nikt nie wie. A czy stoi za tym obca cywilizacja, sztuczna inteligencja czy wirus – co za różnica.