Pani Henia w Zenonowie przeszła Covid, podobno zaraziła się przed szczepieniem. Choroba przejechała po niej jak traktor, przyjechali medycy, zrobili test i kazali zostać w domu. Biednej starowince jedzenia i inne rzeczy dostarczała rodzina: podawali przez płot i zaraz znikali. Teraz pani Henia ma się lepiej, czego dowodem fakt, że dokupiła dwie kurki. Dostaliśmy już jajka od nich, malutkie, prawie jak gołębie. Ale pani Heni coś jednak szwankuje w głowie, nie pamięta na przykład, gdzie zapodziała kij do podpierania. Musiała znaleźć sobie nowy, nie tak wygodny jak tamten.
Dziś piszą w internecie, że po zaszczepieniu Astrą Zenecą na Stadionie Narodowym zmarła po kilkunastu godzinach pani Elżbieta. Zmarła 29 marca, podali dopiero dziś. Z początku nie było żadnych niepożądanych reakcji. Po ośmiu godzinach lekki kaszel i wymioty, osłabienie. Córka, która prowadziła reanimację, odniosła wrażenie, że płuca są całkowicie wypełnione płynem. Wielokrotnie dzwonili na 112 po karetkę. Ratownicy przyjechali tylko po to, żeby po półgodzinie stwierdzić zgon. Potem zjawiła się lekarka, nie wiedząc, jak zakwalifikować ten przypadek, w końcu wpisała, że przyczyna śmierci nieznana. Dobry żart! Rodzina nalegała na NOP (niepożądany odczyn poszczepienny), ale lekarka nie była przekonana, w końcu jednak zgłosiła NOP (duszność, wymioty). Żaden z lekarzy nie widział powodu, aby przejrzeć przed szczepieniem historię licznych chorób współistniejących pani Elżbiety, więc nie było przeciwskazań do szczepienia. Tak to jest: liczy się plan produkcyjny, reszta furda. Usłużna pani profesor uspokoiła, że tego typu powikłania są skrajnie rzadkie. Takie zapewnienie na mur podniosło rodzinę na duchu.
Patrzę na zdjęcie pani Elżbiety: fajna dziewucha w moim wieku. Mogła jeszcze pożyć. Na ręku trzyma wnuka.
Ten jeden przypadek pokazuje, jak się u nas leczy. Jak są badani pacjenci przed szczepieniem, jak się potem reaguje na powikłania. Dzisiejsze liczby: 6 tysięcy zakażonych za ostatnią dobę, 450 trupów. Zakażenia zwolniły, śmierć kosi jak tydzień i miesiąc temu.
Na rynku szczepionek chaos. Zaraz po majówce (1 – 3 V) w takim Białymstoku nie było czym szczepić, bo wszystko poszło na propagandowe szczepienia w trakcie majówki. Ludziska stali w długich kolejkach, co skwapliwie pokazała telewizja. Następnego dnia odeszli z niczym do domu ci, co mieli wyznaczony termin – ale efekt propagandowy został osiągnięty. Dziś czy wczoraj pojawiła się wiadomość, że Polska zwróciła się do rządu Dani z propozycją odkupienia od nich zapasów Astry Zeneki. Dania uznała ją za zbyt niebezpieczną. Co jednak niebezpieczne dla Duńczyka, absolutnie dozwolone dla Polaka. Tak sobie myślę, co by się działo, gdyby natężenie epidemii osiągnęło wyższy poziom, chyba by trzeba ogłosić kapitulację. Ale gdzie uciekać, skoro zbawcza granica z Rumunią nie istnieje?
W piątek, dokładnie tydzień temu, zgodziłem się na pierwsze zdjęcia do filmu o Parowskim. Czasem myślę, co by powiedział na to wszystko (zmarł na początku czerwca 2019). Powiedziałby: cholerę w bok, ale się porobiło. Weszliśmy z ekipą do starego lokalu „Fantastyki” na Mokotowskiej. Zaraz na początku miałem kłopoty z orientacją, zdawało mi się, że wchodziło się inaczej, bliżej bramy. W środku wszystko zmienione, przebudowane, redakcję zamieniono na luksusowy salon fryzjerski. Nawet nie ma informacji na zewnątrz, klientki same podają sobie wiadomość. Facet, bardzo życzliwy zresztą, siedzi za biurkiem i czeka na odmrożenie usług fryzjerskich. Porządna, nowoczesna scenografia. Chodziłem między tym wszystkim i pokazywałem: tu siedział naczelny, tu piętrzyły się sterty odrzuconych tekstów, tu siedziałem ja, tu Szolginia (sekretarz redakcji). Tu stało biurko sekretarki Małgosi, tu szafa pancerna, tu był piec z wmontowanym w palenisko elektrycznym grzejnikiem, tu Zosia oprawiała testy na komputerze, a tu koń Rozencwał popijał śniadanie wodą z kranu. Koń Rozencwał leżał też w sekretariacie, odsypiając nocną strzelaninę z bandą Salcesona – wszystko to, oczywiście, działo się w moim opowiadaniu „Zima w Trójkącie Bermudzkim”, w którym redakcja została opisana. Później pojechaliśmy na Pragę, do otwierającej się galerii komiksu, i tam nagadałem się do woli. Co z tego wyjdzie, nie wiem. Występowałem bez maski, trzymając ją w ręce, złożoną na pół. Po powrocie do domu zjadłem obiad i zacząłem się zastanawiać nad możliwością zarażenia się Covidem.
Wczoraj parę przecznic od nas doszło do strzelaniny, policja wygarnęła jakiegoś gangstera (chyba), który się zabarykadował i maltretował drugiego. Po zabiciu policjanta w Raciborzu – dziś odbył się pogrzeb – interweniujący trochę się sprofesjonalizowali. Kropnęli go w nogi i to mu odebrało ochotę do dowcipkowania. Co to się dzieje? – zafrasowała się Dominika. Nic takiego, mówię, niedługo zaczną się strzelać na naszej klatce, Jak wam powiem, że macie paść na podłogę i leżeć bez ruchu, żeby mi nie było dyskusji na ten temat.
W miesięczniku „Kraków” ukazał się wywiad ze mną o Lemie: „My z niego wszyscy”. Tak się mówiło i uważało w latach 80.