Ruszyliśmy się dziś samochodem do Zenonowa. Po drodze postój w sklepie, który przemianował się z Tesco na jakieś HDM. To nasz podstawowy sklep gdy siedzimy w Zenonowie, wszystkie sprzedawczynie i kasjerki nas tu znają. Teraz personel w maskach, my z Dominiką też. W samochodzie jedziemy wszyscy z odkrytymi twarzami, ja mam bandanę na szyi, Dominika z Bereniką po masce na podorędziu. No i rękawiczki. Kasjerka mniej wystraszona niż ostatnio, już patrzy spokojniej, nie widać tego popłochu, jakby pytała: – Czy to ty mnie zarazisz na śmierć? Maski dały wszystkim większe poczucie bezpieczeństwa i aczkolwiek niewygodnie się je nosi, trzeba było je wprowadzić od samego początku jak w Korei. Ale wiem czemu nie wprowadzili: myśleli, że wirus po dwóch tygodniach ustąpi sam z siebie, a po drugie nie mieli armat, czyli właśnie masek.
W Zenonowie prawie stan klęski żywiołowej. Ziemia twarda jak beton, mimo to niektóre drzewa biorą się niemrawo do kwitnięcia. Suszy o tej porze dawno nie pamiętam, choć kiedy 20 lat temu zaczynałem przygodę z Zenonowem, przez pewien czas sądziłem, że deszcz w ogóle tam nie pada. Teraz w dodatku wszystko rozryte, przebudowują drogę, którą jeździliśmy, na dojazdach w lesie pył, tak że gdy wracaliśmy okrężną drogą, samochód wlókł za sobą gęsty bury welon. Jak pociągnąłem na sucho tylną wycieraczką, po prostu osypały się strugi pyłu.
Zacząłem od podlewania. Szczypiorek wyrósł pięknie, ale podlewamy go na zmianę z dziadkami, teraz też dostał obficie wody. Potem najmniejsze drzewka, w tym buczek, którego dostaliśmy podczas imprezy z Olgą Tokarczuk w zeszłym roku i zaraz zasadziliśmy. Potem za bramę i do lasu: małe sosenki rudzieją, a jeszcze nie jest gorąco. Na spłachetku wolnego gruntu w zimie, gdy Berenika jeździła na koniu, przesadziłem z tuzin sosenek. Wszystkie się przyjęły, ale wołają o wodę. Co mogłem, dostarczyłem. Trzeba było iść z nią kawałek, a widok z boku zapewne dość surrealistyczny: ja z konewką w lesie.
Zajrzałem dziś do TV na prognozę pogody; mapy pogody to teraz jak mapy strategiczne. Żadnego deszczu do czwartku, a z doświadczenia wiem, że nawet jak coś zapowiedzą, to i tak kończy się na sucho. To jest prawdziwy problem: susza to jakby koronawirus uogólniony, plaga wzmocniona drugą plagą. Akurat czytam książkę „Ziemia nie do życia” o tym, co się stanie, gdy średnia temperatura planety podniesie się o dwa, a nie daj Boże o trzy stopnie. To, że się podniesie, jest pewne jak amen w pacierzu. Nikt się tym nie przejmuje, ani w Polsce, ani na świecie. Dopiero gdy węzeł klęsk zaciśnie się nam na gardle, może będzie się próbować coś robić, egzekwować drastyczne decyzje, które niczego nie zmienią. Na razie obowiązuje postawa taka: o co chodzi, przecież nadal jest co jeść i pić i daje się jakoś żyć.
W telewizji tradycyjnie nie znalazłem nic, na czym warto by zawiesić oko. Rozdęte do niemożliwości kanały sportowe dają powtórki albo jakieś ciekawostki sprzed 20 lat – kogo dziś interesują mecze Steffi Graff z Martiną Hingis? Kanały sportowe to przykład nieelastycznego podejścia: trzeba by je natychmiast polikwidować, ale nikt nie ma odwagi. Zasłużeni komentatorzy na bruk? Nie uchodzi. Ale reklam już nie ma, no i wypełniacza czasu antenowego zabrakło. Sport dusił się od pieniędzy; teraz odsunięty od głównego nurtu zainteresowań społecznych, usiłuje hałasować, zdobywać zainteresowanie tym, kto gdzie zamierza przejść, kto się zgodził na obniżenie pensji i o ile, a kto nie oraz jakie są pomysły na wznowienie rozgrywek. Ale mecz by się obejrzało – jakikolwiek. Byłem uzależniony od sportu – teraz się z tego leczę.
W internecie po liście chorego, tego co po śmierci teścia został sam z dwójką dzieci, pojawił się tekst o tych ludziach. Odsyłali faceta gdzie mogli, to Tychy, to Racibórz. Nie dowiedziałem się, co się w końcu z nim stało, chyba nawet nie zrobili mu badań. Znowu wisiało to dosłownie przez mgnienie. Dziś opisanie podobnego przypadku przez rzeczniczkę Orła Łódź: ona chora, dziecko 9-miesięczne też, starszy syn nie. Tu przynajmniej zrobiono badania. Ale żyją wszyscy razem, więc jak ich rozdzielać? Jak zabrać do szpitala? Chyba zostawili wszystkich w domu. Ale zanim ktoś się nimi zajął, też musieli się naczekać.
W piątek Dominika wyszła się przejść w swojej słynnej maseczce i rękawicach i zajrzała do apteki. Luksusowe kremy zostały obtanione. – Niech pani bierze, następnych dostaw nie będzie.
Z dobrych wiadomości: Berenika dostała z klasówki z matematyki sto procent. To jej pierwsze sto procent z tego przedmiotu w Batorym. Siedziałem z boku i przyglądałem się, jak wygląda zdalny sprawdzian na miarę XXI wieku. Nie był trudny, nietypowe warunki też dzieciom nie przeszkadzały. Zdumiewające jak szybko adaptują się do tych nowości; my starzy idziemy z tyłu z rozdziawioną gębą i patrzymy na to wszystko z niedowierzaniem.