W zeszłym tygodniu zaszczepiliśmy się: najpierw Berenika we wtorek, a ja dzień później. Berenikę wieźliśmy na Stadion Narodowy, wjechaliśmy w gigantyczny parking podziemny i tam już trwała cała akcja: cztery kolejki, każda na inną godzinę, potem wypełnianie kwitu, rejestracja, rozmowa z lekarzem i samo szczepienie, które trwa najkrócej, bo jedynie sekundy. Po wszystkim można sobie usiąść i odpocząć w oczekiwaniu na niepożądane reakcje organizmu.
Trzeba przyznać, ze działało to wszystko sprawnie, jako wolontariuszy zaangażowano wojsko. – Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zostanie pan lekarzem – zagadnąłem jednego z żołnierzy o nazwisku bodaj Pączek. – Lekarzem to może nie, ale pielęgniarzem na pewno – odparł niestropiony.
Ja szczepiłem się na stadionie Legii, gdzie było więcej kultury i mniejsza masówka. Przyszliśmy trochę za wcześnie, ale skierowali nas na inną godzinę, znowu procedura: kwity, rejestracja, lekarz, szczepienie. Siedzieliśmy potem z Dominiką w strefie VIP-ów, przed nami rozciągał się widok na płytę boiska gotową do rozegrania meczu. Chciałem nawet zażartować, czy nie trwa jakiś mecz, ponieważ nic się nie dzieje, ale dałem spokój. Za to dwóch łebków zauważyło napis reklamowy: Legia – jeden klub, wiele dyscyplin, setki lokalizacji. – No – mówi jeden – te dyscypliny to pewnie boks, rzucanie petardami i biegi po mieście. – Ojej – na to drugi – niebezpiecznie tak sobie żartować w tym miejscu.
Ani Berenice, ani mnie nie zdarzyły się żadne sensacje. Szczepiono nas Pfizerem i na lipiec mamy wyznaczone drugie terminy.
W dziedzinie koronawirusa w kraju nastąpiło poluzowanie. Od paru tygodni liczba dziennych zakażeń spadła poniżej 1000 – dziś mamy np. 190 zakażeń i tylko 48 trupów. Na powietrzu nie nosi się masek, ale w sklepie, na bazarze – obowiązkowo. Pojawiają się różne ciekawe wiadomości, jak to komuś wstrzyknięto jedną szczepionkę, a po miesiącu inną. I co? I drań przetrzymał. Niebezpiecznym novum wydaje się zapadalność pocovidowa na zapalenie jelita grubego wywołane przez bakterie Clostridioides difficile. Chorego męczy wodnista biegunka, nie wiadomo jak to opanować, a bez leczenia można się przekręcić (z leczeniem niestety też). Covid niby jest usunięty, chory wyratowany, ale ma zdemolowany środek: jelita, płuca, mózg. To nie jest tak, jak w zwykłej chorobie, przez którą się przechodzi i więcej o niej nie wspomina. Mam zresztą takie wrażenie, że obecna dobra passa jest chwilowa, atakuje już nowa mutacja tzw. Delta, czyli wariant hinduski, bardzo zaraźliwy i o ciężkim przebiegu. Tak że wakacje jakoś spędzimy, a na jesieni de novo.
Od paru dni wielkie upały z maksem dziś, jutro i pojutrze. Dominika wyszła odebrać książki z Anglii i mówi, że straż leje po estakadach wodą, żeby ludzie nie pomdleli. Klimat jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i daleki jest od tego. Teraz plagi będą atakować po dwie w myśl porzekadła „Nieszczęścia chodzą parami”, a my będziemy się temu jeno przyglądać, przeklinać, a niektórzy umierać. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że to na własne życzenie i że coś można by zrobić – ale nikt ani myśli się ograniczać. No to zobaczymy, jak daleko zajedziemy na tym wózku w 40-stopniowym upale i z ładunkiem Covida na pokładzie.
Trwa druga kolejka meczów grupowych w piłce nożnej na Euro 2020, opóźnionym o rok. Nasi w pierwszym meczu tradycyjnie dali ciała, tym razem ze Słowacją, o której wyrażano się jeno z pogardą. Podobno sztab drużyny zaksięgował z góry trzy punkty za zwycięstwo i zajął się meczem następnym, z Hiszpanią. A tu dupa złojona, plany wzięły w łeb, wstyd na całą Europę, bośmy pokazali dziadostwo i za chwilę trzeba wracać w niesławie do kraju.